Jest intrygująca. Jest różnorodna. Jest świadoma. Myśli głosem i wymyśla siebie na nowo. Magda Pasierska, czyli MaPa, opowiada o swojej drodze, muzyce i astrologii.
Jesteś szczęściarą. Z pierwszych liter Twojego imienia i nazwiska udało się utworzyć Twój artystyczny pseudonim, który dodatkowo jest pełen znaczeń i symboliki.
Nie przyszło mi tak łatwo, żeby zauważyć to, jak układają się pierwsze litery mojego imienia i nazwiska. Bardzo długo szukałam nazwy, wymyślałam niestworzone historie, przeżywałam to, nie mogłam sobie z tym poradzić. Przypomina mi się taka anegdota w związku z tym. MaPę wymyślił mój przyjaciel Marcin, gdy byliśmy razem na festiwalu muzyki współczesnej w górach. Poprosiłam go o pomoc, by w jakiś sposób wskazał drogę, uratował mnie, bo sytuacja była już dla mnie męcząca. Marcin zwrócił uwagę na to, że MaPa to idealny skrót i że ma wiele znaczeń. „Twoja muzyka jest jak mapa, eklektyczna, ma szeroki, wielki zasięg, wskazujesz różne miejsca w swojej muzyce jak na mapie” – mówił. Byłam zaszokowana, że tak łatwo na to wpadł (śmiech).
Gdyby nie MaPa, zostawiłabym swoje nazwisko, ale podczas pobytu w Warszawie, gdzie nagrywałam pierwszą EPkę usłyszałam, że moje nazwisko absolutnie nie nadaje się do promocji. Wyszłam z założenia, że to ludzie, który wiedzą więcej ode mnie i szukałam dalej.
Dlaczego potrzebujemy MaPy?
(chwila milczenia) Nie przywykłam do myślenia o sobie jako o towarze pierwszej potrzeby. Także w Me, Myself and I myślałam, że jest to bardziej dziesiąta czy piętnasta potrzeba. To świadczy też o tym kraju i o myśleniu o kulturze. Ten ciąg logiczny łatwo wysadza mnie w takie miejsce w głowie: jaka w ogóle potrzeba? Ale nie idę tą drogą. Wiem, mam dowody i wierzę w to głęboko, że są ludzie, którym MaPa jest bardzo potrzebna. Oni są, przychodzą na koncerty, są ze mną w wirtualnych społecznościach. Oni w końcu lądują w moim klipie.
Odpowiedziałabym na twoje pytanie tak: ludzie, którzy mnie słuchają, są tacy sami jak ja, więc potrzebują tego, co ja: mapy do drogi wewnętrznej do siebie. Mówią mi to po koncertach. Jestem wdzięczna Wszechwiedzy, Losowi, że mnie to spotyka w życiu, że mogę tak bezpośrednio dawać ludziom dobrą, pozytywną energię, jakiś wspomożenie.
Po wydaniu „Wzywam cię” pojawiły się określenia, że jesteś kandydatką na debiut roku. Czujesz się jak debiutantka? Bo przecież formalnie nią nie jesteś.
Nie jest mi źle w takimi określeniami i nie mam tu konfliktu z własnym ego. Nauczyłam się – cały czas się uczę – zaczynać od początku. Życie jest dla mnie cyklem startu i mety. Życie zatacza koła i stawia mnie co najmniej raz na jakiś czas w pozycji „od początku”. Staram się też myśleć o twórczości i o sobie, że stale i usilnie zaczynam od początku zrozumieć siebie i wejść na drogę ze światem. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem, a im taki proces energetyczny przychodzi z łatwością. Z całym szacunkiem do tradycji i tego, co się już wydarzyło, energetycznie potrafię nieść wszystko do przodu, nie boję się życia. Lubię się aktualizować: to jest fascynujące, tak stworzyć się na nowo.
Płyta „Wzywam cię” jest kontynuacją tego, co zrobiłam z Agimem Dżeljilji na „Ep1”, ale moja twórczość poszła to do góry, do świata, z czego bardzo się cieszę.
Pokornie chylę czoła i dziękuję za to, że ktoś tak o mnie myśli, że uważa to, co robię za nowe, chociaż jestem na scenie od 18 lat. Staram się nie myśleć lękiem i przeświadczeniem typowym dla kapitalizmu, że w gonitwie zaliczamy bramki. Bardziej traktuje twórczość jako wielkie doświadczenie, które ma wiele stron i różne odcienie. Taka wielka, niesamowita lekcja.
Należy też zastanowić się na tym, na ile nazywanie kogoś debiutantem, a kogoś jeszcze inaczej, jest wytworem rynku. To jest bardzo o sprzedaży. Rzeczy nowe, świeże się sprzedają. W moim wypadku to jest mega szansa (śmiech).
Na „Wzywam cię” pojawi się symbolika księżyca i astrologiczny 12. dom. Czy astrologia też leży w kręgu Twoich zainteresowań?
Zainteresowałam się astrologią dzięki koledze Bartkowi, który ma wielką wiedzę na jej temat. Zafascynowało mnie jak myślenie symboliczne, które jest w astrologii, uruchamia mi taką fajną pespektywę kontaktu ze sobą. I ta wiedza stała się kolejną matrycą, kolejnym punktem odniesienia, kiedy zadaje się to proste pytanie „kim jestem”. W astrologii jest dużo dla mnie odpowiedzi, ale nie takich wprost. Astrologia to ciekawa wyspa informacji. Często tam zaglądam, jestem żywo zainteresowana tym, co się dzieje w gwiazdach, choć sama jestem małym żuczkiem jeśli chodzi o wiedzę. Ale jest mi o wiele lepiej jest posiadając ją.
Bestię w sobie też musimy zaakceptować.
Metafora bestii pasowała mi do tego, co przeżywaliśmy w pandemii: odizolowania, narastającego, zwłaszcza na początku, niepokoju. Bardzo stresujące dla mnie było to, że moi dziadkowie ciężko zachorowali na samym początku pandemii, ja razem z nimi, do tego co chwilę słyszałam komunikaty policyjne z ulicy. Wszyscy baliśmy się o siebie. Czułam się jak małe, zbite zwierzę zamknięte w klatce. A ten czas trwał i trwał, a ze zwierzęcia urosła bestia. Ona wychodzi z tej energii, która potrzebuje i chce zrobić wszystko, by tylko wydostać się z tej klatki.
Różnorodność jest Twoją siłą. Co byś powiedziała słuchaczowi, który może powiedzieć, że nie wiesz czego chcesz, że jesteś zbyt eklektyczna.
Nie jestem fanką przekonywania. Jeśli coś ma do kogoś trafić, to trafi. Szanuję tę pozycję, że ktoś uważa, że moja muzyka to dla niego za dużo, że to jest za bogate. Rozumiem, że ta muzyka może wywołać niepokój, może być pewnego rodzaju ścianą, z którą można się zderzyć.
Mało jest odbiorców, którzy są w stanie przyjąć do siebie tę muzykę. Przez szum informacyjny jesteśmy bardzo nasyceni. Jest za dużo treści, za dużo informacji. Ja sama tak mam. Trzeba zwolnić miejsce w sobie, wyczyścić się, żeby przyjąć tę muzykę przyjąć.
Muzyka to kolejny język, komunikacja werbalno – niewerbalna. Musi być komunikat i jego odbiorca. Jeśli te dwie postaci się nie spotkają, nie ma komunikacji, nie istnieje język. Nie ma co do niczego zmuszać. Potrafię się postawić w pozycji odbiorcy, potrafię odtworzyć w sobie ten vibe kiedy coś cię porywa.
Komuś, kto by zarzucił mi, że nie wiem czego chcę, podesłałabym linki do streamingu lub podarowała płytę i zachęcała, by ją odpalił pod warunkiem, że będzie miał wolny przelot w głowie i że moja postać czy nasza rozmowa została w nim.
Pamiętasz, kiedy nastąpił moment, gdy postanowiłaś, że muzyka to coś, co chcesz w życiu robić?
To się stało, gdy miałam około 5-6 lat (śmiech). Było śpiewanie do dezodorantu i organizowanie koncertów dla rodziny w domu. Gdy o tym mówię, mam połączenie z małą Madzią, potrafię poczuć, co się we mnie działo. Od tego momentu jestem przekonana, że to muszę robić.
Nie traktuję tego jak specjalny dar. Mój przyjaciel mówi, że jestem skazana na samą siebie – i coś jest w tym stwierdzeniu. Muszę to robić, bo takie jest moje przeznaczenie. Dzieje się to, co sobie wtedy wyobraziłam. Jestem dokładnie tą osobą, którą widziała tamta kilkuletnia dziewczynka. To wszystko było okupione oczywiście świadomym stawianiem nadrzędnie celu. Chciałam iść do szkoły muzycznej, chciałam iść do liceum o muzyczno-teatralnym profilu. Zawsze coś mnie pchało na maksa w tę stronę.
Tym, co jest pierwsze u Ciebie jest głos.
Tak, jestem po edukacji, która myśli głosem. To jest mój instrument. Me, Myslef and I było taką szkołą, żeby zrozumieć śpiewanie, żeby być w tym akcie wydawania dźwięku. To był wspaniały czas, by nauczyć się swojego głosu, znaleźć swój naturalny dźwięk. Najpierw wszystko śpiewam, nagrywam dużo wokaliz, szukam melodii. Dopiero potem siadam do piana. Kompozycja zaczyna się jednak od głosu.
Jestem także nauczycielem śpiewu. We Wrocławiu prowadzę chór wokalny, jestem zaangażowana w promowanie tej formy kontaktu ze sobą, jaką jest śpiew. Dobrze odnajduję się w promowaniu takiego myślenia o głosie.
Wielu artystów nagrywa ostatnio ze Swiernalisem. Czym Ciebie do siebie przekonał?
Tę piosenkę spotkała taka specyficzna, pokrętna droga do Pawła. Cieszę się, że tam dotarliśmy.
„Mów” to była jedna z pierwszych piosenek, jakie zrobiliśmy wspólnie z moim producentem Pawłem Rychertem. Myślenie o płycie zaczęło się od tej właśnie piosenki, ona była kamieniem milowym, który ustawił nam pracę. Zamysł aranżacyjny od początku był taki, że chciałam zaśpiewać ją z mężczyzną – bo „Mów” jest piosenką o miłości, o uczuciu, którym darzy kobieta mężczyznę, ale on go nie odwzajemnia i to powoduje załamania energetyczne w świecie, narusza jego konstrukcję.
Poszukiwania takiej osoby trwały przez rok. Ta piosenka miała bardzo dużo pecha, bo wszyscy faceci mi odmówili. Byłam podłamana po kolejnej odmowie lub unikach, chciałam już odpuścić, iść dalej. I wtedy wspólny znajomy zaproponował Swiernalisa. Obserwowałam go wcześniej i czułam, że jeśli on to poczuje, to może być świetny numer. I zrobiliśmy to razem w trzy dni w międzyczasie rozmawiając o życiu.