Ralph Kaminski “Bal u Rafała”

Ralph Kaminski “Bal u Rafała”

Na trzeciej autorskiej płycie Ralph Kaminski posuwa się w artystycznej kreacji jeszcze dalej i daje nam płytę bezkompromisową, szczerą i spontaniczną. Czyli w sumie nic nowego, bo Kaminski przyzwyczaił nas już, że robi, co chce. Jest w tym tyle samo odwagi, co ryzyka.

Bo ani Ralph, ani jego „Bal” nie są do podobania się. To samo, co jednych zachwyci, odrzuci innych. Można ich przyjąć w całości albo odstawić na półkę, i to niekoniecznie po pierwszym wrażeniu. Na szczęście wynik w meczu Ralph kontra świat na rok 2022 wynosi 4:0.

Przyznaję, że mnie nie przekonały cztery poprzedzające album single. Mimo galopującej ciekawości co do dalszych kroków Kaminskiego, tym razem nie wiedziałam, co myśleć; co gorsza – nic nie czułam. Na szczęście album w całości pięknie się klei.

Mimo lekkiej, zachęcającej do tańca formy, to nie są łatwe piosenki. Posłuchajcie „Ale mi smutno” (mój faworyt) – melodia prawie że hej, z Podhala, a w tekście lacrimosa. „Pies” to przecież bolesna wręcz tęsknota za miłością. Ralph na „Balu…” kontynuuje wątki ze swojej poprzedniej płyty: wspomnienia, uczucia, szaloną młodość, skomplikowane dzieciństwo i relacje. Jestem w stanie zaryzykować twierdzenie, że kto nie polubił Ralpha Kaminskiego z „Młodości”, na „Balu…” nie ma czego szukać.

Tylko tym razem Ralph opłakał już straty i może tylko świętować. Chociaż, jak przyznaje w rewelacyjnym „Małym sercu”, „nie jest łatwo tańczyć tu i wracać w tamte miejsca”. Ale „Bal…” to „ostatnia herbatka dwudziestolatka”, a więc koniec pewnej epoki i należy ją godnie, z honorami i należytą pompą pożegnać.

Na „Bal u Rafała”, niczym na bal u Wolanda w „Mistrzu i Małgorzacie” przybywa galeria pełnokrwistych postaci: są więc i dawne miłości, są duchy przeszłości, towarzysze ze szkoły, rodzina. Jest nawet Piotr Fronczewski w roli konferansjera – i dzięki niemu przenosimy się w zupełnie inną rzeczywistość (wiecie, co mam na myśli).

A wszystko to w nonszalanckiej otoczce zabawy w obliczy końca (pewnego) świata. Bo czego tu nie ma? Jest i camp, i trochę operetki, i pop, i dancing, i dyskoteka, hulanki, swawole i new romantic. To muzyczna sałatka dla ludzi o wrażliwym, choć gotowym na eksperymenty podniebieniu. Dyrektorem artystycznym przedsięwzięcia wciąż jest niestrudzony duch Davida Bowie, ale producentem wykonawczym został Frank Zappa.

Niech żyje „Bal…” i jego twórca! Czujcie się zaproszeni.