Showcase’y rządzą się swoimi prawami. Dostajesz kilkanaście scen, ponad setkę wykonawców. Klęska urodzaju! Ty, który tu wchodzisz, porzuć wszelką nadzieję; porzuć nadzieję i plany – bo te na pewno zrobisz przed wyjazdem. Ile potem zrealizujesz? Może być tak, że z 10%. Wystarczy, że spotkasz znajome twarze i miasto Cię pochłonie.
Na Great September jechałam głównie z myślą o Black Radio, więc nie miałam FOMO. Mimo tego, że owszem, miałam plany i spotkałam znajomych, udało mi się zobaczyć kilka naprawdę świetnych wykonawców. I w tych przypadkach formuła showcase’u zadziałała idealnie – te egalitarne pół godziny (dla prawie wszystkich) tylko rozbudziło tylko mój apetyt.
Na kogo więc warto zastawiać sidła? Seeme, czyli Kasia Makowiecka i jej ujmujące piosenki. Natalia Zastępa, której czarny głos wywabił mnie z knajpy pod główną scenę. Słuchałam oniemiała! Błoto, skład, który urodził się nie tam, gdzie powinien. Mieszają jazz z hip-hopem i brzmią, jakby dźwięki Nowego Jorku wyssali z mlekiem tamtejszych ulic. Lesbijski Groove – czyli wszystko, co wyobrażacie sobie słysząc nazwę, ale odwrotnie. Zmysłowość, zmysłowość i jeszcze raz zmysłowość. Ze Stachem Bukowskim do tej pory było mi nie po drodze, ale coś czuję, że po łódzkim koncercie to się zmieni. Podobnie jak z Jannem, ubiegłorocznym odkryciem, z resztą. The Cassino – chłopaki, Wy wiecie, no. Bardzo żałuję, że to Ola Budka, a nie ja, powiedziała, że na Waszym koncercie czuje się jak nastolatka, która w końcu ma swojego idola.
Znacznie dłuższa jest lista wykonawców, których nie zobaczyłam. Powody – w większości jak wyżej, ale: cieszy mnie, że na effy czy na Lordofonie były takie tłumy, że nie udało mi się po prostu wejść do klubu.
Wniosek jest jeden: jest mnóstwo dobrej muzy w tym kraju. Dajcie się poznać!