Podróż przez życie ze słuchawkami na uszach – wywiad z Kathią

Podróż przez życie ze słuchawkami na uszach – wywiad z Kathią

Lubię móc powiedzieć o płycie, że jest “moja”, to znaczy, że rezonuje z moimi uczuciami, że opowiada o doświadczeniach, które przeżyłam. A ta płyta, “Przestrzeń” Kathii, jest bardzo moja. Z artystką rozmawiałam o jej muzycznej drodze, procesie tworzenia, doświadczeniach ubiegłego roku i emocjach. Jak kulturoznawczyni z kulturoznawczynią.

Fot. Angelika Klimek

Jesteś artystką, ale muzykiem czy muzyczką?

Muzyczką. Kiedyś to słowo robiło mi coś dziwnego, ale teraz z dumą je wypowiadam. To ważne, przynajmniej dla mnie. Dziwne byłoby, gdyby ktoś nazwał mnie piosenkarzem.

Feminatywy dla Twojego pokolenia wydają się być już całkiem naturalne.

Tak, one są już całkiem powszechne w moim otoczeniu. Studiuję kulturoznawstwo i zarówno dla mnie, jak i dla moich znajomych z roku ważne jest, żeby poczuć się dobrze samemu ze sobą. Te wszystkie zaimki, feminatywy… Moje pokolenie ma to już we krwi, jest nakierowane na nie, choć zdaję sobie sprawę, że dla innych może to być sporo do przyswojenia i że do tego potrzeba czasu.

Piszę także pracę licencjacką o kobietach w branży muzycznej.

W ramach akcji Spotify Equal na Times Square pojawiło się Twoje zdjęcie. Jakie to uczucie być na oczach całego świata?

Dziwne (śmiech). Nadal niedowierzam. Gdy oglądałam sobie nagranie z kamerki w Nowym Jorku miałam takie wrażenie, jakbym widziała inną osobę. Myślałam o sobie w trzeciej osobie. Czasami mówię, że ja to Kasia, a Kathia gra jutro koncert. Czuję dualizm, niby jestem tą samą osobą, ale to trochę jak u Gombrowicza, wszyscy przyjmujemy role. Tutaj jestem performerką, a tutaj już robię obiad w dresie i nie muszę się spinać wiedząc, że ktoś na mnie patrzy.

Przyznaję, że patrzyłam z dumą na swoje zdjęcie. Dużo dały mi reakcje moich bliskich, którzy chwilami byli bardziej podekscytowani tym faktem niż ja. I kiedy wszyscy byli ze mnie dumni, dotarło do mnie, że to jest naprawdę duża rzecz. Gdyby nie moje otoczenie, być może nie dotarło do mnie to tak mocno. Chociaż gdy dostałam maila, że będę ambasadorką Equal Polska, to faktycznie się popłakałam.

A propos łez – we wkładce do „Przestrzeni” piszesz, że płyta powstawała w euforii i we łzach. Czego było więcej?

Oczywiście, że łez. Na „Przestrzeni” zawarłam emocjonalne piosenki, mimo że niektóre z nich brzmią melodyjnie, wręcz radośnie, one są smutne, sama mówię, że wręcz tragiczne w tej swojej nadziei i uczuciu. Bez łez „Przestrzeń” by nie powstała.

Pozwól, że zacytuję fragment Kamfory: „Nikt nie mówił, że to nie ma boleć/ Ale nikt nie mówił, że tak może/ Będę mieć materiał na tekst”. Czyli nie ma muzyki bez emocji?

Aż mnie ciarki przeszły gdy to powiedziałaś. Dla mnie muzyka bez emocji nie ma sensu. Jest sporo muzyki, która nie ma aż takiego ładunku emocjonalnego, co też jest ok, to też jest potrzebne. Ale w momencie tworzenia dla mnie najbardziej istotne jest, by emocja się pojawiła. W „King” Florence + The Machine śpiewa, że żeby znaleźć materiał na piosenkę, musisz iść na wojnę, że To, co ja najbardziej umiesz najbardziej cię boli. Mam wrażenie, że to też o mnie. Moje pisanie z jednej strony koi, a z drugiej – właśnie rozrywa. Napisałam taki tekst, który kiedyś zamienię w utwór: „ja masochistka z pianinem i piórem, żeby pisać, muszę głębiej wbić się w skórę”. To jest sedno. Czasem tworzenie jest rozdrapywaniem, a czasem ukojeniem.

Warto tak się grzebać i rozdrapywać to, co już często zabliźnione? Nie pozwalasz sobie zapomnieć.

To trudne pytanie… W momencie, gdy piszę, rozdrapuję, ale to też jest terapeutyczne na dłuższą metę. Gdy wylewasz coś z głowy na papier, potem mniej mielisz to w sobie. Jakbym miała dziennik, który pomaga mi uporządkować myśli. Zauważyłam, że gdy jestem bardziej pogodzona z sytuacją, bardziej pogodna, piszę zupełnie inne teksty. Teraz, już po wydaniu „Przestrzeni” przychodzą do mnie teksty po prostu o ludzkim odczuwaniu, o medytacyjnym czuciu siebie, już mniej o smutku.

Pomyślałam sobie słuchając „Przestrzeni”, że ona jest bardziej o końcach niż o początkach. Zamykasz jakiś etap?

Znów przeszły mnie ciarki. To jest zamknięcie etapu i to jest piękne, że mogę mieć coś fizycznego, co pokaże mi: „hej, taka byłaś przez ostatnie lata, a teraz zróbmy coś, co pokaże twoją głowę z teraz”. To płyta o gorzkich, strasznie bolesnych końcach, ale też może o zalążku początku. „Kamfora” ma w sobie pewną klamrę. Chociaż śpiewam tam, że nic nie czuję, a wtedy czułam bardzo (śmiech).

„Timothée Chalamet” dotyczy idealizacji drugiej osoby, ale wiem, że na początku ten utwór miał mieć inny tytuł…

Tak, na początku chciałam, żeby tytułem był “Alex Turner”. Czasami żałuję, że przy tym nie zostałam. Alex jako uosobienie jakiegoś pięknego majestatycznego czegoś. Aż ciężko mi określić to uczucie (śmiech).

Piszesz też, że dzielisz się środkiem, a więc Kathia stawia na szczerość i ekstrawertyzm. Kasia także?

Gdy wchodzę na scenę jestem performerką. Prywatnie też jestem bardzo otwarta i szczera, i to przesypuje się na Kathię.

Wiesz, nie wyobrażam sobie, żebym teraz nagle na scenie udawała zamkniętą, niedostępną artystkę, bo taka zwyczajnie nie jestem.

Mówimy o tym, że muzyka bez emocji nie istnieje. Kiedy Ty po raz pierwszy poczułaś, że to, co słyszysz, to, co grasz, niesie ulgę?

Na początku gdy zaczęłam pisać, pamiętam uczucie, że byłam zafascynowana pisaniem, tym, jak coś może wejść w głowę. Wiedziałam, czułam, że chce więcej pisać. Przekonywałam się stopniowo, że umiem coś przekazać dźwiękiem i tekstem. Wtedy nie myślałam jeszcze o terapeutycznej właściwości muzyki. Ona pojawiła się niedawno, przy pisaniu „Przestrzeni”. Usiadłam do pianina, gdy byłam smutna, a gdy wstawałam, czułam się inaczej. Trochę jak zeszłabym z pola bitwy, z ulgą w ciele.

To chyba trochę jak ze sportem, gdy mimo zmęczenia czujesz endorfiny.

Coś w tym jest. Przypomniałaś mi, że muszę wrócić do sportu (śmiech)

A kiedy poczułaś świadomie, że muzyka robi coś tobie jako słuchaczce?

Słuchaczką jestem od bardzo dawna. Internet, platformy streamingowe, zaczęłam pomału okrywać muzykę. Podstawówka i gimnazjum to były mocne poszukiwania muzycznej alternatywy. To były najczęściej zagraniczne indie piosenki z niewielką ilością wyświetleń na YouTube. Dla mnie to było takie piękne, że ja je znalazłam, że teraz ich słucham. Oczywiście to były smutne piosenki, a mój brat Wojtek, wtedy pewnie z jakimś rapem na uszach nie mógł się nadziwić dlaczego ja sobie to robię i słucham tych smętów (śmiech). Potem przeszłam do fascynacji Laną del Rey. W niej upatruję źródła sensualności, którą myślę, że przelewa się w pewnym stopniu na to jak występuję. Słuchałam też oczywiście Heya, Meli Koteluk, Natalii Przybysz.

Moja fascynacja muzyką wzięła się tez z fascynacji postaciami, bohaterkami filmowymi, takimi jak mająca dwa życia Hannah Montana. Dorastałam na tym serialu. I w efekcie zapisałam się do szkoły muzycznej. Rodzina bardzo mnie w tym wszystkim wspierała, tata nawet trochę uczył mnie gry na gitarze.

Zespół Noco ostatnio wydał piosenkę „Spoko luz” i tam padają słowa: „Muzyka to dodatek do etatu i nadgodzin”. Mam nadzieję, że nigdy ich nie usłyszałaś.

Zawsze miałam wsparcie w rodzinie, bracie, przyjaciołach. Gdyby nie oni, nie wiem, czy tak gładko by się to wszystko potoczyło.

Te słowa… Jest taki element przestrogi z miłości: „Kasiu, teraz studiujesz, ale studia zaraz się skończą, będziesz musiała sprawdzić, czy jesteś w stanie wyżyć z muzyki”. Traktuję to jako wspieranie z nienachalną racjonalnością.

Mówiłyśmy o rozdrapywaniu ran, o uldze, jaką niesie przeniesienie emocji na papier, oczekiwaniu na wydanie albumu. Ostatnio pewien mądry człowiek powiedział mi, że z chwilą gdy płyta jest na świecie, przestaje należeć do twórcy, a zaczyna należeć do słuchaczy. Zgadzasz się z tym?

Znowu moje ciarki potwierdzają, że zgadzam się z tym, co mówisz. We wkładce nawet piszę, że „ta płyta jest teraz twoja”. Wzruszam się, gdy to mówię, bo dla mnie najważniejszym aspektem wypuszczenia muzyki jest fakt, że ten mój ból zawarty w piosenkach może przynieść komuś ulgę. Muzyka to jedno, a to, co ona robi… sama jako słuchaczka wiem, w jakich momentach, w jakich emocjach mi ona towarzyszy. Ludzie piszą mi teraz, że przechodzili rozstanie z moją płytą. Nie wiem, czy to osiągnięcie, bo to smutne, że ludzie się rozstają. Ale fakt, że towarzyszę im w tych momentach jest dla mnie bardzo ważny. Bo muzyka to po prostu życie. Podróż ze słuchawkami na uszach.

Czyli nie powinniśmy ufać muzykom, którzy mówią, że piszą przede wszystkim dla siebie?

Nie, to się nie wyklucza. Pisząc „Przestrzeń” nie pisałam jej dla kogoś. Zastanawiające jest, gdy ktoś pisze, że pisze dla słuchaczy. Czy to oznacza, że robię coś pod kogoś, by komuś się spodobało? Myślę, że powinniśmy pisać dla siebie. Ale gdy całość jest już skończona, celem przestaje być terapuetyzowanie muzyka czy muzyczki, ale towarzyszenie ludziom. Ona przestaje już być wtedy twórcy.

A co, gdy ktoś mówi, że pisze dla siebie i nie interesuje go, co inni powiedzą?

Zawsze chciałabym mieć takie podejście. Zmorą jest to, że myśli się o odbiorcy. Można wejść w pułapkę, co się będzie słuchało, klikało, co weźmie wytwórnia. Motyw tworzenia dla siebie, nie myślenia o tym, czy to się komuś spodoba jest mi bliski, ale uważam, że jest też odważny. Bo z tą muzyką może nie stać się nic. Ale czasem warto zaryzykować.

Przede wszystkim muzyka mi się musi podobać. Za tymi emocjami chcę iść.

Jaki był dla Ciebie ten mijający rok?

Jednym z najbardziej przełomowych, najwięcej zadziało się na mojej muzycznej drodze. Był też trudny, bardzo wymagający. Był pełen czekania i stresu związanego z wydaniem płyty na świat i oczekiwania jak ludzie ją przyjmą. To rok ciężkiej pracy, Rok nowości. Poznawania siebie i muzycznego świata. Rok ulgi. Rok nadziei i emocji. 

Płyta jest jak dziecko? Wymarzone, wyczekane?

„Przestrzeń” jest trochę jak moje dziecko. Nosiłam ją w sobie przez trzy lata. Opiekowałam się nią, głaskałam do momentu, gdy byłam gotowa ją wypuścić. To cząstka mnie. A może nawet to jestem ja? Wszystko co jest na niej jest prawdą o mnie, jest zapisem mojej z głowy.

„Przestrzeń” ma prawie dwa miesiące. Czytam same pozytywne recenzje. A spotkałaś się już z negatywnymi komentarzami?

Wydaje mi się, że nie jestem jeszcze na tyle znana, żeby dopadł mnie hejt, o którym słyszymy. Zawsze bez sensu, czasem bezpodstawnie. Cenna jest konstruktywna krytyka, ale ważny jest też kontekst. Dostałam kiedyś wiadomość, że seplenię i ktoś nie rozumie, co śpiewam i to jest ok (śmiech). Idę za emocją, a nie za dźwiękiem i najwyraźniej nie skupiam się na tym, żeby wszystko było idealnie wyrecytowane. W takich przypadkach mogę jedynie podsunąć komuś zapisane teksty piosenek na papierze (śmiech).

Czyli słowa „Człowieku za telefonem odpuść już sobie” nie są skierowane to potencjalnych hejterów?

Najbardziej kocham „Spokój” za to, że każdy odczytuje w nim co innego. Niektórzy uważają, że to o hejcie, inni słyszą manifest, by odpuścić sobie ciągłe siedzenie w internecie, a dla mnie jest to piosenka o wybaczeniu sobie. Kiedy ją pisałam strasznie na sobie siedziałam i wtedy ze ściskiem w żołądku stwierdziłam, żeby jednak dać sobie spokój i być dla siebie łagodniejszą.

Widzisz? Dlatego ta płyta jest już twoja: bo możesz ją odczytywać jak chcesz.