WrOFFław to spotkania. WrOFFław to muzyka. WrOFFław to doświadczenia, które procentują. Przed nami piąta edycja wrocławskiego showcase’u, na którym nie ma gwiazd, ale są lokalne zespoły, które są głodne grania. O tym, jak wygląda proces ich wybierania oraz o całym tym szaleństwie od kuchni rozmawiamy z jego sprawcami.
Przed nami piąta edycja wrOFFławia. Opowiedzcie, skąd wziął się pomysł tej inicjatywy?
Paweł Drygas: Jako socjolog z wykształcenia i jako muzyk badałem lokalną scenę w teorii i praktyce. Z moich obserwacji wynikało, że na wrocławskiej scenie jest mnóstwo kapel. Bywało tak, że codziennie odbywał się przynajmniej jeden koncert lokalnych zespołów. Wtedy też klubów rozsianych po całym mieście było znacznie więcej niż dziś. W pewnym momencie nastąpiła zmiana, bo kluby zaczęły promować granie coverów, przez co zespoły zamiast grać swoje autorskie utwory, zaczynały grać cudze. Do tego bardziej opłacalne koncerty tribute’owe zabierały sloty autorskim. Ciężej było coś zorganizować, co dobiła tylko fala zamykających się klubów.
Stworzyliśmy fanpage inicjatywy i zaczęliśmy od razu wrzucać na media społecznościowe lekko prześmiewcze i prowokacyjne zdjęcia z naszym logo i podpisem, że we Wrocławiu nie ma gdzie grać i że wcale nie ma tu dobrych zespołów. Mimo że od razu widać było, że to żart i zapowiedź nowych działań, nie wszystkim się to spodobało, bo po kilku godzinach istnienia od razu zostaliśmy obsmarowani na jednej z grupek – a przecież nikt jeszcze nie wiedział kim jesteśmy i co planujemy robić.
Ola Kubera: Jak każdy dobry pomysł, od początku mamy swoich hejterów (śmiech) Pięć lat temu zobaczyłam post Ajdy Wyglądacz i Pawła, w którym pisali, że trzeba promować wrocławską scenę. Pamiętam, że to był moje urodziny i w komentarzu napisałam, że gdyby potrzebowali pomocy, to jestem do dyspozycji, bo mam przeszłość projektową, działałam przy festiwalu FAMA. Na marginesie, tam też poznałam Pawła, a Ajdę znałam z liceum. Świat jest mały, a Wrocław tym bardziej (śmiech). Dołączyłam więc do ekipy. Przez lata, poza nami jej skład mocno się zmieniał. Wychodzimy z założenia, że jest co rozwijać, wszystkie nasze pierwotne założenia się sprawdziły – że trzeba pomóc w promocji, edukacji i zrzeszeniu sceny wrocławskiej. Pierwsza edycja była kumpelska, przyjacielska, bardzo oddolna.
Paweł: Od czegoś trzeba było zacząć.
Ola: Po pierwszej edycji chcieliśmy pomysł bardziej sformalizować. Dążymy do tego, żeby nasza branża i my sami byli traktowani poważnie. Żeby nie chodziło o kumpelstwo i granie za przysłowiowe piwo. Chcieliśmy, żeby artyści byli zaopiekowani i mieli pewność, że gdy się do nas zwrócą, otrzymają pomoc.
Sama nie mam wykształcenia muzycznego. Zawsze stałam po stronie publiczności i jako słuchacz miałam wrażenie, że we Wrocławiu jest pięć zespołów i one zawsze grają w tych samych miejscach. Tym większym było dla mnie zdziwieniem jak duża i bogata jest to scena. Mówiąc „duża” nie myślę o 15 zespołach, bo teraz w bazie mamy ponad 250 składów. A my jesteśmy po to, aby one miały przestrzeń do edukacji, do rozwoju, do poznawania się. Może część z nich rozpadła się dzięki nam, bo wpoiliśmy im ideę „wszystko albo nic” (śmiech). Konkurencja jest tak duża, że albo idziesz w to na całego i traktujesz zespół jak małą firmę, albo nie i nie ma sensu tracić nerwów.
Paweł: Innym motorem napędowym był fakt, że byliśmy świadomi, że zespoły, w których sami graliśmy, zrobiły mnóstwo błędów i chcieliśmy ustrzec innych przed nimi.
Ola: I ta samoświadomość była pierwszym krokiem do zmiany.
A potem przyszła pandemia. Byliście jednym z niewielu festiwali, które zdecydowały się zorganizować kolejną edycję.
Paweł: To, że przeżyliśmy pandemię jest absolutnym hitem.
Ola: Gdybyśmy wtedy odpuścili, nie rozmawiałabyś z nami dzisiaj. Paweł podjął decyzję, że nie odpuszczamy. Sam musiał ogarnąć mnóstwo rzeczy, głównie formalnych.
Paweł: Aż do startu nie wiedzieliśmy ile osób będzie można wpuścić do Łącznika. Uznaliśmy, że jedyną szansą, żeby dotrzeć do ludzi są streamy. Pozyskaliśmy pieniądze, kupiliśmy sprzęt i sami zaczęliśmy się szkolić w temacie. Na dzień przed rozpoczęciem z frustracji rzucałem rzeczami, bo wciąż coś nie działało. A sprzęt audio-video po który stanąłem w kolejce, przyszedł do nas dopiero na kilka dni przed rozpoczęciem.
Ola: Obiektywnie to nie powinniśmy tego robić, ale…
Paweł: W tej edycji pojawiła się część edukacyjna, zalążek konferencyjny, więc nie mogliśmy odpuścić i chcieliśmy, żeby wszystko było transmitowane. Tylko pierwszego dnia zdejmowali nam transmisje, bo w kadrze pojawiły się piersi manekinów. Algorytm YouTube’a uznał, że są prawdziwe (śmiech).
Ola: A manekiny podarował nam zespół Resoraki. Przywieźli manekiny, które na sali wyznaczały co drugie miejsce dla publiczności. Pełniły więc ważną funkcję formalną, ale też dekoracyjną.
Kilka wydarzeń, między innymi spotkanie branży wrocławskiej, zorganizowaliśmy na zewnątrz, na wolnym powietrzu, co ułatwiło nam zachowanie dystansu i wszystkich zasad bezpieczeństwa w tamtym czasie.
Jędrzej Wołk: Tak właśnie znalazłem się w ekipie WrOFFławia. Dostałem zaproszenie na to spotkanie z zaznaczeniem, że część zaproszonych będzie mogła nawet zobaczyć jakiś koncert (śmiech). Wtedy brałem w udział w Inkubatorze Tak Brzmi Miasto, więc miałem głowę pełną wiedzy i pomysłów i wielki głód networkingu.
Wiemy już, że świat jest mały, że we Wrocławiu jest dużo zespołów, a każdy dobry pomysł ma swoich hejterów. Jakie jeszcze macie wnioski po tych czterech edycjach?
Paweł: Przede wszystkim taki, że warto to robić. Co roku widzieliśmy jakiś rezultat, który przynosił wrOFFław. W zeszłym roku w końcu zobaczyliśmy, że funkcja networkingowa zaczyna działać na całego. Zespół Fjord, który grał u nas swój pierwszy koncert, zszedł ze sceny i od razu dostał dwie wizytówki wytwórni ze słowami: czy chcesz z nami współpracować? O takie sytuacje walczyliśmy.
Jędrzej: Format wrOFFławia, czyli fakt, że nie jest on tak bardzo rozrośnięty, sprawia, że może on w największym stopniu hołdować klasycznym zasadom showcase’u. To właśnie u nas przedstawiciele wytwórni i branży są na wszystkich koncertach. Jeżdżę na wszystkie tego typu wydarzenia, ale tylko tu widziałem taką sytuację, o jakiej mówił przed chwilą Paweł.
Ola: Dbamy o to, by wydarzenia muzyczne nie nakładały się na siebie. Nie trzeba u nas wybierać, a i koncerty wykonawców są dłuższe. Zespoły traktują występ u nas jak szansę, bo mogą zagrać na scenie z zapleczem w postaci profesjonalnej ekipy technicznej. Nasze motto brzmi: traktujemy wykonawców tak, jak sami chcemy być traktowani. Mamy w ekipie muzyków czynnych, więc wiemy, jak to wygląda gdzie indziej. Jak nic się nie zmieni, to nic się nie zmieni (śmiech). Być może nie mamy aż takiego wpływu na scenę ogólnopolską, ale łapiemy wiatr w żagle. Dbamy o formalne sprawy, mówimy zespołom, czego mogą się spodziewać, opiekujemy się nimi na każdym etapie, odpowiadamy na ich potrzeby.
Co Was wyróżnia na tle innych showcase’ów?
Paweł: Na wrOFFławiu wydarzeń jest mniej niż na innych showcase’ach, ale wyróżnia nas to, że one są otwarte. W tym roku wprowadziliśmy bilety na konferencję, bo jednak jest to fachowa, cenna wiedza, ale koncerty są i pozostaną otwarte. Każdego roku jest obawa, czy uda nam się zebrać wystarczającą ilość wykonawców na fajnym poziomie i co roku okazuje się, że tak. Co roku dostajemy bardzo dużo zgłoszeń od kapel na wysokim poziomie. Ludzie pytają mnie często: czemu tylko Wrocław? Myślę, że ekspansję poza Wrocław zaczniemy gdy tu skończą się kapele. Ale to tak na spokojnie jeszcze pięć lat (śmiech). Wrocław muzycznie rozwija się, jest mniej coverowego grania, a Szkoła Muzyki Nowoczesnej czy Tony bardzo podniosły poziom produkcji muzycznej i świadomość.
Marlena Czarnecka: Mimo że wydarzenia są edukacyjne, wciąż dają dużo funu i są bardzo ciekawe także dla ludzi niezwiązanych z branżą.
Ola: Jesteśmy inicjatywą, która działa cały rok. Obok samego wrOFFławia, jest szereg wydarzeń kulturalnych, jak koncerty Włącz Się Na Nowe, skierowane do debiutantów będące takim przedpokojem dla wrOFFławia. Przez to, że wiele klubów zamknęło się po pandemii, Paweł dostał mnóstwo propozycji od zespołów, które chciałyby tu zagrać. Mając zaplecze od Czasoprzestrzeni jesteśmy w stanie im pomóc.
Wyróżnia nas też to, że nabór do wrOFFławia jest otwarty cały rok. A my cały rok jesteśmy w pracy (śmiech).
Paweł: Nawet jeśli wyślesz zgłoszenie teraz, gdy taki formalny nabór do piątej edycji festiwalu jest zamknięty, będziesz brany pod uwagę przy kolejnej edycji i zostaniesz dodany do bazy. A baza nie służy już tylko nam.
Ola: Staramy się dawać zespołom wędkę. Ale wymagamy także zaangażowania z drugiej strony. Jeśli ktoś chce, może podczas festiwalu załatwić sobie wszystko.
Paweł: Kapele zgłaszają się po poradę: w sprawie zarejestrowania w ZAIKSie, czy produkcji, czy kosztów zrobienia teledysku. Działamy naprawdę wielotorowo.
Nie mamy też gwiazdy wieczoru. Nie chodzi tu o koszty, ale przede wszystkim o ideę. Z naszymi zespołami jeździliśmy na festiwale, na które bardzo ciężko było się dostać, z niejasnych dla nas powodów. Widzieliśmy ruchy organizatorów, o których decydował sprawny management i wiele innych czynników. Sami chcieliśmy uniknąć kolesiostwa. Stąd system zbierania zgłoszeń, a potem zebrania ludzi, którzy demokratycznie wyłaniają tych, którzy zagrają. Nie ma wtedy szans, żeby ktoś wszedł tylko dlatego, że ktoś go zna.
Ola: To takie nasze małe muzyczne polis. Każdy oddaje głos jak w wyborach parlamentarnych. Wybiera u nas około dwudziestu osób, co roku inne, więc jest szansa, że ich głosy są głosem publiczności spod sceny. Jest też duża różnorodność gatunkowa. Mamy oczywiście zaprzyjaźnionych radiowców, naszym ambasadorem od pierwszej edycji jest Marek Pędziwiatr.
Skracamy także odległość pomiędzy publicznością, zespołami i mediami.
Paweł: Zawsze robimy też mnóstwo wydarzeń towarzyszących. Cały teren CZasoprzestrzeni tętni życiem.
Ilu kandydatów było chętnych, żeby zagrać na wrOFFławiu w tym roku?
Chór: 175!
Na którym etapie organizacji następuje dla Was ten najbardziej ekscytujący moment?
Ola: Kiedy okazuje się, że wszystko jest na czas! I kiedy widzę, że ludzie dobrze się bawią. To jest największa nagroda dla nas.
Marlena: Dla mnie najbardziej ekscytujący jest ostatni dzień przygotowań. Pracujemy wtedy od rana do nocy, ale równocześnie narasta w nas radość i oczywiście lekki stres, że jutro już wszystko się rozpocznie. Mimo zmęczenia moment gdy ktoś docenia Twoją pracę podczas samego wydarzenia daje wielką satysfakcję.
Ola: Mi marzy się żebyśmy nie byli zmęczeni.
Paweł: Ja przelatuję przez festiwal na jakimś urwanym filmie. Pierwszy dzień to tradycyjnie wkurzenie, bo działało, a nagle nie działa. Wiele osób mówi mi, że wyglądam w trakcie jak Chrystus zdjęty z krzyża (śmiech).
Ola: Mamy to udokumentowane.
Paweł: Potem się trochę rozluźniam, a potem jest koniec festiwalu.
I już wtedy możecie oddychać z ulgą?
Ola: Po drugiej edycji postanowiliśmy nie mówić, że „udało się”, ale że „zrobiliśmy to”. Teraz szanujemy bardziej swoją pracę.
Marlena: Tym bardziej, że każdy z nas jest Zosią-Samosią i zamiast delegować zadania sam chce wszystko zrobić.
Ola: To tylko pokazuje skalę naszego zaangażowania.
Paweł: Ja zawsze mam niedosyt, że za mało rozmawiam z ludźmi. Jest intensywnie, nie da się ukryć.
Czyli ten zegar na stronie, który odlicza dni do festiwalu jest też trochę dla Was.
Ola: Tak, on też pokazuje, że jest progres naszej pracy, a z drugiej strony pokazuje, ile czasu nam zostało. A, jak już mówiłam, samoświadomość to pierwszy krok do zmiany.