Na końcu liczy się tylko Muzyka – rozmowa z Kostasem Georgakopulosem

Na końcu liczy się tylko Muzyka – rozmowa z Kostasem Georgakopulosem

Kostas to prawdziwy człowiek-orkiestra. Jest muzykiem, producentem, społecznikiem i aktywistą. Prowadzi swoją autorską audycję w Radiu Kapitał, od lat jest organizatorem i szefem festiwalu Avant Art. W jeden ostatnich ciepłych dni tego lata spotkaliśmy się w sercu Wrocławia, by porozmawiać o tegorocznej edycji Avantu, emocjach i kulturze.

Jakie uczucia, jakie emocje są w Tobie przed tegoroczną edycją Avant Art?

To jest dobre pytanie. Przed nami 15., jubileuszowa edycja festiwalu, a ja, mimo bardzo dużego doświadczenia, czuję stres. Przed nami tak naprawdę cztery duże wydarzenia pod rząd: zaczynamy 20. września we Wrocławiu. Po jednym dniu przerwy, Avant Art. Przeniesie się do Warszawy, gdzie równolegle realizujemy projekt In Between Norway & Poland / Culture. A w październiku i listopadzie festiwal po raz czwarty zawita do Berlina.  

Opowiedz o In Between.

To bardzo duży i rozległy projekt. Całość trwa dwa lata. Dostaliśmy na niego grant norweski, dzięki czemu na nasze zamówienie powstają nowe, wyjątkowe projekty. Pojawi się w nich kilkudziesięciu artystów z całego świata. Głównym kuratorem jest wspaniały artysta Mats Gustafsson, jeden z najciekawszych, najlepszych – moim zdaniem – muzyków w ogóle.

Avant Art był jednym z nielicznych wydarzeń cyklicznych, które odbywały się w czasie pandemii. Czujesz ulgę w związku z tym, że oficjalnie pandemia już za nami? Czy dla Ciebie, jako organizatora, jest różnica pomiędzy rokiem 2022 a latami poprzednimi?

Gdy to wszystko się zaczęło, nie wpadłem w panikę. Mieliśmy też bardzo dużo szczęścia. W pierwszym roku pandemii Avant Art odbywał się w połowie września, tuż przed wprowadzeniem kolejnych obostrzeń. Udało nam się zrobić wtedy również edycję warszawską. Przez pandemię, albo dzięki pandemii, mieliśmy tylko polski line-up, a ja spojrzałem śmielej na polską muzykę. Rok temu odbyła się w miarę normalna edycja. Ale niestety widzę niedobrą sytuację na rynku. My wszyscy – artyści, agenci, muzycy – staliśmy się jeszcze bardziej schowani, wpatrzeni w siebie. Może po części wynika to z zagrożeń i niepewności, nie wiem, ale nie jest dobrze.

Ale! Żeby utrudnić sobie życie, robimy aktualnie największą edycję Avant Artu w historii.

Ledwo żyjesz, ale potem pewnie będzie ogromna satysfakcja, pewnie jak po każdej edycji.

Nie wiem. Nie towarzyszy mi satysfakcja. Towarzyszy mi poczucie dobrze wykonanej pracy. Sam jestem muzykiem, wydawcą, aktywnie działam w kulturze, więc wiem, jak to wygląda z każdej strony. Po prostu chcemy robić dobrą robotę.  A najważniejsze jest to, żeby ludziom w Polsce proponować artystów, których nie znają lub których znają niewystarczająco. Dajemy pewność i rekomendację, że na scenie Avant Art zagrają naprawdę ciekawi, ważni artyści.

Uprzedziłeś odpowiedź na moje kolejne pytanie: po co Polsce, Europie i światu Avant Art?

Właśnie po to. Pochwalę się: wśród artystów, których zaprosiłem do Polski, jest wiele odkryć. Oni w tym momencie już robią kariery, oczywiście nie mainstreamowe, bo ten poziom mnie nie interesuje. Mogę podać naprawdę wiele przykładów. Są tacy artyści w tym roku, jak na przykład Alpha Maid, którą pokazaliśmy rok temu w Warszawie, a w tym roku  intensywnie koncertuje na festiwalach w całej Europie.. W tym roku zaprosiłem ją po raz drugi, tym razem do Wrocławia. W Warszawie wystąpi Coby Sey z Wielkiej Brytanii czy Deli Girls z Nowego Jorku którzy wystapią również na festiwalu Unsound.

A więc mam na koncie sporo odkryć. I mam śmiałość powiedzieć: hello, mam 56 lat i siedzę w tym bardzo długo. Zaufajcie mi. Zapraszam naprawdę wspaniałe osoby, często zajmujących głos w sprawach społecznych, co także jest dla mnie bardzo ważne.

Na kogo więc najbardziej czekasz? Kto jest Twoją dumą, spełnionym marzeniem?

Deli Girls – oni dadzą czadu. No i oczywiście cały ogromny projekt In Between. 1. października, podczas  Światowego Dnia Muzyki, gramy w Studio koncertowym Polskiego Radia – i tam, oprócz polskich i norweskich muzyków, pojawią się Mats Gustafsson, Colin Stetson czy Jerome Noetinger, czyli wielkie gwiazdy muzyki postjazzowej i awangardowej. Ecko Bazz, raper z Ugandy – totalny sztos, słyszałem go w tym roku na festiwalu Rewire. Nie zapominamy o polskich składach, to sa bardzo dobre projekty i warte naszej uwagi. Na nasze zamówienie we Wrocławiu robimy koncert tria Cooper / Majkowki / Guthrie, z którym zagra zespół Rozwód. To złożony i wymagający projekt, ale jestem pewien, że są osoby, które się nim zachwycą. Do tego Dafnie z Norwegii.

A do tego będą filmy i przedstawienia taneczne.

Kiedyś mieliśmy większą edycję we Wrocławiu, w której było więcej działań performatywnych. Chcemy ponownie skupić się na filmach – w tym roku w ramach Avant Art odbędzie się 10. przegląd filmów o muzyce. Naszymi partnerami są Kino Nowe Horyzonty i kino Iluzjon w Warszawie i jest to dla nas ciekawy kierunek dalszego rozwoju festiwalu

W tym co mówisz zauważam, że jest tu taki element wiecznego zmagania. Kultura jawi się jako coś małoważnego, a artyści są zostawieni sami sobie i skazani na niszę.

Ludzie pozostają ślepi i głusi. Nie chcą czytać, popularnością cieszą się rozrywkowe filmy o niczym. Pracowałem przez 15 lat dla Nowych Horyzontów, więc wiem, o czym mówię. Ludzie po pandemii chcą fun’u i wielkich gwiazd, eventów. Coraz mniej potrzebują kultury wyższej, która wymaga nieco trudu – i mojego, i Twojego.

I czy tu nie pojawia się jednak ten element ekskluzywności Twoich działań?

Tak… Historia podpowiada, że zawsze nisza, eksperyment, przekłada się na mainstream. Ale my znów mamy inne czasy. Nie można zapomnieć, że mamy media społecznościowe. Wszystko się zmieniło. Młodzi ludzie są zupełnie inni niż my. Uwielbiam ich, ale nie mógłbym z nimi rozmawiać jak ze swoimi rówieśnikami. Oni mają inne potrzeby i muszę ich przekonywać w inny sposób do uczestnictwa w kulturze. Martwię się, że sytuacja społeczna i ekonomiczna sprawi, że nie będziemy mieli środków, potrzeby ani chęci uczestniczenia w kulturze. Przykryją nas problemy polityczne, społeczne i ekonomiczne. Ale nie chcę o tym mówić; rozmawiamy o kulturze… Na którą, nota bene, od 5 lat nie mam wsparcia od Ministerstwa Kultury. Wcześniej, rokrocznie Avant Art dostawał wsparcie z rządu. Kultura niszowa bez wsparcia państwa nie przetrwa, bo jej celem nie jest dochód, a edukacja.

To jest też sposób myślenia państwa o kulturze. Ona jest w ogonku potrzeb.

O nie, im jest potrzebna inna kultura. Ale połowa line-upu Avant Artu to polscy artyści. W ten sposób wspieram rodzimą kulturę i jest to dla mnie ważne.

Rządzący jednak stawiają na to, co narodowe i łatwe.

To jest bardzo przemyślane ruchy. Na początku myśleliśmy, że puszczają przodem swoich, ale potem wesprą też nas, żeby móc powiedzieć: „ale my przecież jesteśmy otwarci”. Nie, to nieprawda. Polityka jest coraz bardziej bezwzględna, jest duże ryzyko , że festiwale takie jak mój nie przetrwają. Gdyby nie wsparcie miasta Wrocławia i Warszawy, to byłby nasz koniec. Rząd polski nie ma nic wspólnego z dotacją norweską, którą dostaliśmy po ponad roku ciężkiej pracy. Naszym partnerem jest norweskie ministerstwo kultury.

W Japonii czy w Stanach państwo też nie wspiera artystów, ale jest mecenat prywatny. W Polsce to nie istnieje. Niestety, nie jesteśmy wyjątkiem.

A bez kultury nie damy rady.

Czy jesteś w takim razie pesymistą?

Nie, po prostu mam swoje lata i patrzę na rzeczywistość w sposób odarty ze złudzeń. Podchodzę do pracy profesjonalnie i merytorycznie, ale nie ucieknę od swojego myślenia i komentarzy dotyczących tego, co się dzieje. Ja po prostu działam. Mamy wyjątkowy zespół zaangażowanych ludzi i budujemy wspólnie od wielu lat. Ale nie wyobrażam sobie zaczynać teraz, uważam, że wtedy mieliśmy jednak łatwiej. Było wsparcie z ministerstwa, dostawaliśmy dotacje, było też wsparcie od prywatnego biznesu. Teraz musimy radzić sobie sami.

Patrzę więc na to na chłodno i empirycznie jako osoba obarczona sporym doświadczeniem.

Trudno mi jednak uwierzyć, że nie czujesz grama satysfakcji z powodu tego, co robisz.

Mamy super festiwal o europejskiej renomie, moim zdaniem stoimy w jednym rzędzie z kilkoma bardzo dobrymi festiwalami europejskimi.  Jesteśmy jedynym festiwalem w Polsce, który odbywa się w trzech miastach. Nie rozrastamy się w poziomie ani w pionie, idziemy małymi krokami w swoim kierunku. Mamy swoje ambicje.

Nie masz obaw, jeśli chodzi o słuchaczy? O ich przyzwyczajenia?

Bardzo boję się o frekwencję, o ludzi, o publiczność. O to, że z powodów, o których już rozmawialiśmy, nie znajdą czasu ani ochoty przyjść na festiwal. Mamy bardzo mały budżet na promocję. Mamy sporo znajomych, zaprzyjaźnionych ludzi dookoła, ja staram się być uczciwy i rzetelny. Dzięki temu być może jakoś przetrwamy – mam nadzieję. Nie patrzę na inne festiwale jak na konkurencję. Każdy festiwal wyrabia w publiczności pewne nawyki i budzi określone potrzeby. Jeśli nie ma potrzeb, nie ma nawyków, nie ma przyzwyczajeń, nie ma wydarzeń. I to dotyczy także innych dziedzin, nie tylko kultury.

Tylko tego się boję.

A więc – więcej strachu czy ekscytacji?

Jestem pomiędzy, a na końcu liczy się tylko Muzyka.