Mogłoby się wydawać, że porywanie się na twórczość Kory i Maanamu od szaleństwa dzieli bardzo cienka linia. Decadent Fun Club i Bluszcz, nagrywając odpowiednio „Paranoję” i „Wyjątkowo zimny maj”, pokazali, że jednak można. I nagle wchodzi Ralph Kaminski, tym razem nie ma biało, i daje nam cały album z utworami Kory, stawiając przy okazji wyraźną kropkę nad „i” swojej dotychczasowej twórczości. Przepytujemy więc na tę okoliczność sprawcę całego zamieszania.
Zacznę przewrotnie i trochę bezczelnie: jak to jest, że ktoś musi umrzeć, żeby świat znów się nim zainteresował?
Wydaje mi się, że dlatego, że obecnie jest tak dużo muzyki i przepływ informacji jest tak szybki. Muzyka konkuruje już nie tylko z samą muzyką, ale z innymi formami: z filmikami na TikToku, z coverami na YouTubie, z talent shows. Pojawia się mnóstwo form, które walczą o naszą uwagę. Niekoniecznie więc musi kogoś zabraknąć – sam po sobie widzę, że zapominam o płytach artystów, których jestem gigantycznym fanem, ale którzy przez 3-4 lata nic nie wydają. Pędzimy w życiu, mamy inne bodźce. Zapomniałem o Jessie Ware, zapomniałem o Tomie Odellu. Z Korą było podobnie: zrobiła ogromnie dużo w muzyce polskiej, nawet więcej, niż musiała. W ostatnich latach była widoczna w mediach w innej formie niż nas do tego przyzwyczajała przez dekady.
Dziwne jest robić tribute’y dla osób, które żyją. To jest bardzo miłe i często dorównujące oryginałom, ale sam mam problem ze słuchaniem coverów swoich piosenek. Nie przepadam za tym, dziwnie mi z tym. Może powinienem czuć wdzięczność, ale to nie jest to, co sprawia mi największą przyjemność, choć wiem, że dla tych ludzi jest to ważne; że w moich piosenkach znajdują swoje emocje. Ba! Mój styl też zaczął kształtować się od coverów. Odkryciem dla mnie był moment, kiedy lata temu zaśpiewałem „Don’t Know Why” Norah Jones zupełnie po swojemu. Wywróciłem tę piosenkę do góry nogami.
A czy to nie jest tak, że trudniej robi się takie rzeczy, gdy to krytyczne oko patrzy i być może ocenia? Nie było tylu coverów piosenek Kory i Maanamu jeszcze kilka lat temu.
Widzieliśmy Korę w akcji. Jej opinie i zdanie bywały bezwzględne. Uważam, że przedziwne byłoby sięganie po twórczość takiej artystki za jej życia. Co innego, gdy ktoś jest tekściarzem. Jacek Cygan na pewno bardzo się cieszy, że jego piosenki żyją na nowo. Spektakl „Lazarus” grany we wrocławskim Teatrze Capitol to takie marzenie senne, list miłosny do Davida Bowie. Podobnie jest z Korą i moim albumem.
A jak byś umiejscowił tu słowo „odwaga”? Bo Twoje interpretacje są bardzo odważne. Wydawało mi się, że iść dalej niż Kora się nie da. A jednak.
Dla mnie samo wydanie tego albumu jest aktem odwagi. Zupełnie nie planowałem płyty z nie swoim repertuarem. Jestem muzykiem z krótkim stażem, mój debiut ma raptem 5 lat, wydałem tylko dwie płyty. I wciąż mam tę chorą ambicję by pokazać, że umiem pisać, by udowodnić, że potrafię sam napisać i zaśpiewać. Na początku podszedłem do tego projektu z dystansem, myślałem o jednorazowym koncercie, a robiło się z niego ogromne przedsięwzięcie, z dużą trasą koncertową w poważnych salach, dużą promocją i wokół którego jest duże, organiczne zamieszanie. W założeniu to nie miało takie być w założeniu. Po zakończeniu trasy „Młodość” miałem zrobić sobie przerwę, ale stwierdziłem, że jej nie potrzebuję – w końcu to jest moja praca, przerwę będę miał na emeryturze.
Koncert „Kora” na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, gdzie projekt miał premierę w czerwcu tego roku, miałem zagrać na Małej Scenie Ciśnień, a okazało się, że zagram na głównej scenie. To też była odwaga. Szczególnie, że PPA to legenda, festiwal, który ma dla mnie ogromne znaczenie. Szczególnie, że przez siedem lat było dla mnie niespełnionym marzeniem; myślałem, że mnie tam nie chcą, nie lubią, że jestem beznadziejny i nie zasługuję na udział w nim. A potem okazuje się, że przed tymi ludźmi po raz pierwszy mam zmierzyć się z materiałem legendarnej artystki, do tego w innej estetyce, niż ta, w której do tej pory się poruszałem, jednocześnie będąc w trakcie promocji swojego autorskiego materiału.
Odważnie nagraliście ten album na setkę, jak młody rockowy skład, który wychodzi z garażu, wchodzi do studia i robi to, co umie najlepiej.
To było coś wspaniałego. Dzięki temu ta muzyka dostała prawdziwego kopa. Momentami nie jest idealna, ale nie musi być.
Maanam poznałeś dzięki swojej mamie…
Tak, dzięki kasecie z albumem „Róża”, która była w domu.
Pamiętasz, co czułeś słuchając jej? Jakbyś to opisał z dzisiejszej perspektywy?
Pamiętam, że w pokoju był brązowy dywan z jasnymi esami-floresami, radio, słońce, które wpada do pokoju. Mam 4 lata, leżę na tym dywanie i czuję, że nie mogę przestać słuchać tej muzyki, tych melodii. To było moje pierwsze zetknięcie z muzyką. Nie miałem w domu gramofonu ani MTV. Swój pierwszy odtwarzacz CD dostanę dopiero za kilka lat.
Pamiętam też moją mamę mówiącą o Korze – nie pamiętam tych historii, ale były dla mnie jak bajki czytane przed snem.
Czy Twoja relacja z Maanamem i jego muzyką ewoluowała?
Tak! Dostałem kasetę zespołu L.O. 27 i to oni stali się moimi największymi idolami. A o Maanamie zapomniałem. Kora przewijała się oczywiście przez moje życie jako postać, osobowość, ale w jej późniejszej twórczości nie potrafiłem znaleźć emocji, które ponownie skradłyby mi serce. Ta wspaniała rewolucja już się nie powtórzyła.
W roku 2018, podczas mojego pobytu w Londynie ponownie – choć nie wiem, dlaczego – sięgnąłem po album „Róża” i znów nie mogłem przestać go słuchać. Jestem już dorosły, ale nie mogę uwierzyć w to, jak genialny jest to materiał, jakie emocje we mnie budzi.
Rok później wygrałem Przegląd Piosenki Aktorskiej. Mniej-więcej w tym samym czasie kolega zwrócił mi uwagę na utwór „Jestem kobietą”. Dopiero wtedy poczułem, że odkryłem Korę – osobę. Wiele osób wracało mi uwagę na różne wspaniałe utwory, ale one nie pasowały do całości opowieści…
…do której kluczem jest miłość i jej pragnienie.
To, co odnajduję w układance tych piosenek budzi we mnie inny rodzaj emocji, co przekłada się na inny rodzaj ekspresji. Tym albumem opowiadam o tu i teraz, nie rozliczam się z przeszłością, nie wracam. Te utwory są o tym, co się dzieje teraz: o miłości, marzeniach, tęsknocie. Zajęcie się tym materiałem jest dla mnie bardzo ważną lekcją, że można być tu i teraz, że można myśleć o przyszłość. Że nie trzeba się cofać do tego, co było.
Kiedy w tamtym roku już pogodziłem się z tym, że przez pandemię nie dokończę trasy „Młodość”, czułem też – mimo że uwielbiam grać ten materiał i jestem z niego dumny – że jestem już w zupełnie innym miejscu. Że temat, który rozłożył się na dwa albumy wyczerpał się, a mi brakuje materiału, gdzie opowiadam o sobie inaczej. Wtedy mieliśmy już niemal gotowy materiał na płytę „Kora”, a ja czułem, że mogę jechać z nim z miejsca w trasę. Dostaliśmy kawał tortu, z którego uszczknęliśmy jeden kęs, ale wiedzieliśmy, że musimy poczekać z delektowaniem się nim.
Jak do miłości ma się „Zabawa w chowanego”?
W tym utworze jestem narratorem, opowiadam z punktu obserwatora, nie tak jak Kora, która opowiadała jako uczestnik. Tu też w moim głosie słychać pogłos, jakbym opowiadał o tym, co widzę z bardzo daleka. Chcieliśmy też mieć bardziej współczesny utwór Kory. „Zabawa w chowanego” razem z teledyskiem bardzo mnie poruszyła.
A temat… Jest niezwykle aktualny. Niestety.
Zaskoczyło mnie, że nie zmieniłeś końcówek i śpiewasz jako kobieta.
Zastanawiałem się nad tym. Ale to jest album, który napisała kobieta To są teksty pisane przez kobietę z kobiecego punktu widzenia. To jest mój hołd dla tej kobiety. I ostatecznie nie zdecydowałem się nic zmienić. Nie chciałem żeby płeć grała tu rolę.
Jak mówił Brian Molko z Placebo: płeć to tylko koncept, rodzaj umowy.
Szczególnie w sztuce. Teraz temat płci stał się głośny, dla wielu jest kontrowersyjny, ale jednak jesteśmy świadkami ewolucji i rewolucji. Są osoby, które chcą zatrzymać czas lub się cofnąć, bo uważają, że kiedyś było lepiej. Ale my nie cofniemy już czasu. Jesteśmy tu i teraz. Możemy się tylko pogodzić się ze zmianą.
Zastanawiałeś się, co powiedziałaby Kora słysząc ten album?
Chyba nie chcę wiedzieć, co by powiedziała Kora.
Więc co byś chciał usłyszeć od słuchaczy?
Że nie skrzywdziłem tego materiału. Że młodzi fani mogą odkryć tę muzykę. Że dzięki niemu pamięć o Korze może trwać.
RALPH KAMINSKI O MUZYKACH WSPÓŁTWORZĄCYCH PROJEKT „KORA”
To są muzycy, do których mam ogromny szacunek i których ogromnie podziwiam. Czasem czuję przy nich swoją małość w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przy nich czuję się najbezpieczniej na świecie. Przy nich nie muszę niczego kontrolować, podejmować decyzji. Mogę oddać się czystej przyjemności muzyki, co jest dla mnie nowym doświadczeniem. Od razu wiedziałem, że na tej płycie musi znaleźć się Bartek Wąsik. Jestem jego psychofanem od płyty „Nowa Warszawa” Stanisławy Celińskiej. W 2019 roku poznaliśmy się dzięki mediom społecznościowym, zaprosiłem go na Nut Ferment do Wrocławia i tak się zaczęło. Kto jak kto, ale Bartek świetnie potrafi grać pop. A to naprawdę trzeba potrafić. Na Michała Pepola – wiolonczelistę – zwróciłem uwagę dzięki Royal String Quartet; to wybitny wiolonczelista, który we wspaniały, niekonwencjonalny sposób łączy klasykę z muzyką pop. Ale wiedziałem też, że jeśli Maanam i Kora to musi być rytm, musi być bas, gitara i perkusja. Jeśli chodzi o bas to oczywistym wyborem był Wawrzyniec Topa z My Best Band in the World. Na gitarze zagrał Paweł Izdebski, który grał na „Morzu”, ale odszedł, by zrobić solową karierę. Teraz wrócił do mnie przy okazji tego projektu. Za perkusją usiadła Wiktoria Bialic, rocznik 2000. Najlepsza perkusistka świata, osoba bardzo pracowita, ale też skromna. Prawdziwa superstar.
To połączenie ludzi z innych światów, z różnymi wrażliwościami – wow. Po prostu wow.
MUZYCY WSPÓŁTWORZĄCY PROJEKT „KORA” o RALPHIE KAMINSKIM I PRACY NAD ALBUMEM
Paweł Izdebski: Ralph to wywar z kosmicznej wrażliwości, szczery makaron odwagi i wykwintne inspiracje. Dużo wyraźnych przypraw; kreatywność, pracowitość brak kompromisów. Na końcu szczypta nienawiści do marnowania czasu. To naprawdę genialny przepis.
Pracę nad albumem “Kora” porównałbym do malowania obrazu bez przygotowania farb, sztalugi i pędzli. Pierwsza próba odbyła się w Quality Studio. Podpięliśmy instrumenty i.. zaczęliśmy rozmawiać. Z rozmów wyszły pomysły, które same się grały. Żadne z nas nie chciało odtworzyć legendarnych utworów, chcieliśmy wziąć Korę za rękę. Znałem i lubiłem piosenki Kory, po zarejestrowaniu materiału i dwóch koncertach na PPA, zacząłem za nimi tęsknić. A teraz wiem, że każdy kto będzie na koncertach, nie wyjdzie z nich bez poruszenia jakiegoś fragmentu swojej duszy. To niemożliwe.
Michał Pepol: Znamy się już kilka lat i mieliśmy okazję i pracować razem, i się wspólnie bawić. Ralph to perfekcjonista, wizjoner, to artysta, który ma przemyślane wiele kroków do przodu i wie co chce zrobić i w którym miejscu być za dwa lata. Ale także ciekawy i serdeczny człowiek, kochający rodzinę i przyjaciół. Do pracy nad piosenkami Kory zaprosił nas prawie dwa lata temu. Wspólnie pracowaliśmy nad aranżacjami, nagrywaliśmy płytę, teraz czeka nas intensywna trasa po całej Polsce – bardzo się na nią cieszę!
Wawrzyniec Topa: Praca nad „Korą” to była sama przyjemność, od pierwszych prób, przez nagrania albumu, do koncertu prapremierowego na PPA we Wrocławiu, było bardzo miło, twórczo i wesoło. Po kilkumiesięcznej przerwie wracamy do projektu z jeszcze większą motywacją i radością, bo przed nami trasa koncertowa, podczas której zagramy w bardzo eleganckich i prestiżowych miejscach. A za nami premiera płyty, która okazała się dużym sukcesem i muszę przyznać, że jestem z tego dumny. Bardzo dziękuję Ralphowi za zaangażowanie mnie do współpracy nad tą płytą, dzięki temu poznałem naprawdę wyjątkowych ludzi. Uważam, że Ralph doskonale „zgrał” się z twórczością Kory, a wszyscy wspólnie wytworzyliśmy charakterystyczne brzmienie zespołu, które uwypukla świetne teksty i interpretacje.
Wiktoria Bialic: Współpraca z Ralphem i tak wybitnymi muzykami to prawdziwy zaszczyt i spełnienie marzeń. Ja w zespole jestem najmłodsza, tak, tak rocznik 2000, więc kiedy przyszłam na pierwszą próbę byłam trochę zestresowana, ponieważ znalazłam się w tak znakomitym gronie. Ralph jest bardzo pracowity, zaangażowany i niezwykle profesjonalny. Dba o najmniejsze detale, a jego głowa nie przestaje tworzyć nowych pomysłów. Wie, co mu się podoba, a co nie. Bardzo mnie zaskoczył kiedy określił jaki groove lub brzmienie np. talerzy mu się podoba. To mi bardzo zaimponowało. Nie chce mu się podlizywać, ale Ralph to prawdziwy Artysta przez duże A, który ma coś do przekazania i nie raz nas jeszcze wszystkich zaskoczy. Jeszcze mu tego nie mówiłam, ale uwielbiam go!! Jest dla mnie wzorem artysty, który wie czego chce i przykładem do naśladowania. Jestem wdzięczna Ralphowi i całemu zespołowi za tak ogromny kredyt zaufania.
Bartek Wąsik: Głos Ralpha usłyszałem po raz pierwszy kilka ładnych lat temu, kiedy on stał u progu swojej kariery. Ale już wtedy przeczuwałem że to niemożliwe, by świat nie docenił tej charyzmy i wrażliwości mieszkającej w jego głosie. Od tamtej pory spotykaliśmy się wiele razy i wzajemnie inspirowaliśmy. Każdy wspólny występ był odkrywaniem swoich najlepszych kart. I nagle przyszła „Kora”: album, w którym każdy z nas daje coś z najlepszej wersji siebie. Z wzajemnym szacunkiem i zaufaniem. I właśnie w taką współpracę wierzę najbardziej. Wierzę w ”Korę”!