Nie miała łatwego życia ani łatwej kariery. Ale zawsze chciała być aktywistką, a nie tylko wokalistką. Nikt poza nią samą nie ma prawa do oceny jej życia.
Jest mi wstyd na samo wspomnienie tego, co jeszcze kilka lat temu myślałam o Sinéad O’Connor na podstawie szczątków informacji i wtłaczanych przez lata do głowy przekonań. Okleiłam ją metkami z prostymi, oceniającymi słowami: zagubiona, bezbożnica czy najbardziej krzywdzące, co można powiedzieć o kobiecie: wariatka. Ustawiłam się sama w jednym szeregu z rzeszą dziadersów, którzy od jej występu w „Saturday Night Live” w 1992 roku niszczyli jej płyty i protestowali przeciw jej obecności w mediach. Dziś wiemy, że Sinéad miała rację, gdy w proteście przeciw pedofilii w irlandzkim kościele podarła zdjęcie Jana Pawła II. Świat jednak przejrzał na oczy znacznie później.
Tak, teraz jest mi wstyd. Każdy, kto o Sinéad myślał podobnie powinien przeczytać jej „Wspomnienia”. Artystka mówi głównie o swoim trudnym dzieciństwie, arcytrudnej relacji z matką, o swoich wadach. Dobre strony nauczyła się dostrzegać znacznie później, po terapii. Widać to dobrze w języku, którego używa. Artystka jest dla siebie wyrozumiała, nie biczuje się za błędy (choć nadal nazywa siebie „koszmarem”). Co rusz podkreśla swoje pochodzenie, swój irlandzki charakter, który – ze względu na okoliczności – jest przekleństwem lub błogosławieństwem.
O’Connor ufnie patrzy w przyszłość, a przeszłość widzi jako lekcję. Opowieści z ostatniego ćwierćwiecza zostały jednak potraktowane bardzo fragmentarycznie: tu afera na Twitterze, tu filmik z apelem, tu choroba, tu nawrócenie, tu odwyk. I tyle; jakby Sinéad chciała się z nich wytłumaczyć i móc o nich zapomnieć. Mało jest tu także samej muzyki – ale, jak mówi wokalistka, wszystko jest już w piosenkach, nie trzeba ich wyjaśniać. Znacznie więcej pisze o swoich latach szkolnych i pierwszych etapach kariery. Przez tę rozbieżność w opisie przeszłości i niedawnej przeszłości książka jest nieco chaotyczna i sprawia wrażenie pisanej na wyścigi ze zbliżającym się deadline’m u wydawcy.
Dla spragnionych ciekawostek: nie znajdziemy tu wielu historii zza kulis, chociaż pierwsze spotkanie O’Connor i Prince’a to materiał na film, i to wcale nie komedię romantyczną. Ze „Wspomnień” można za to dowiedzieć się też, dla kogo Sinéad zaśpiewała „Nothing Compares 2 U” i co wspólnego mają ze sobą Frank Sinatra i MC Hammer.
Dużo jest dystansu i humoru w tej niełatwej przecież opowieści. Jest też bunt i sporo refleksji. Mam nadzieję, że już niedługo ukaże się zapowiadana we „Wspomnieniach” nowa płyta O’Connor. Obiecuję, że posłucham jej z większą uwagą niż tych dotychczasowych. Bo Sinéad jest mi teraz znacznie bliższa – mam ochotę przytulić ją i powiedzieć: „siostro”.
Sinéad O’Connor “Wspomnienia”, Wydawnictwo Agora, 2021
P.S. 8. stycznia poinformowano o śmierci najmłodszego syna Sinéad, Shane’a.