Izzy And The Black Trees “Revolution Comes in Waves”

Izzy And The Black Trees “Revolution Comes in Waves”

„Niechaj rewolucja będzie szybka i brutalna” – pisała Sally Rooney w „Normalnych ludziach”. I taka jest właśnie druga płyta Izzy And The Black Trees.

Sam rzut oka na tytuły piosenek wystarczy, by domyślić się, że nie będzie lekko i łatwo.„Revolution Comes in Waves” od początku pędzi na złamanie karku aż iskrzy. To płyta pełna bangerów, inspirowanych najlepszą rockową tradycją. Nieślubne dziecko Patti Smith i Roisin Murphy (jak sami o sobie piszą) tym razem są pod wpływem niegrzecznego wujka, który słuchał i Black Sabbath, i The Clash, i Siouxie and The Banshees. Zespół żongluje sobie dowolnie ze zmianami nastrojów i tempa, odkrywa zupełnie nowe rejony, jak w „Devil on the Run” czy „Petty Crimes”. Nawet pozornie niegroźna „Love’s in Crisis” kończy się niczym najlepszy thriller. A i tak największą niespodzianką jest tu „Candy”…

Żonglerka jest trudną sztuką, ale poznaniacy mają ją w małym palcu. Za te nowe pomysły odpowiada podobno gitarzysta Mariusz Dojs. Chciałabym go zapytać, jak się wymyśla na przykład takie „Visions”, mojego faworyta na „Revolution…”.

Na drugiej płycie zespołu nie interesują półśrodki – zyskali pewność siebie i odważniejsi i bogatsi w doświadczenie wyszli z dusznego garażu. Izzy And The Black Trees z Marcinem Borsem za konsoletą są jak Nirvana z Butchem Vigiem. Tylko, że Nirvana wygładziła brzmienie, a Izzy je zaostrza. Sekcja rytmiczna w składzie Mateusz Pawlukiewicz – Łukasz Mazurkowski miele, aż miło głuchnąć od słuchania.

Iza Rekowska bardzo rozwinęła swój zmysł melodyczny: w idealnym świecie „Liberate” byłby przebojem roku. Iza wydobywa z siebie dźwięki, o które, słuchając debiutu, byśmy jej nie podejrzewali. W zasadzie takim pomostem pomiędzy „Trust No One” a „Revolution…” jest „Break into my Body”. Wokalistka wbrew tytułowi nie prowadzi na barykady, ale opowiada o tych małych rewolucjach, których doświadczaliśmy w ciągi ostatnich lat: walki o prawa kobiet i czarnych protestach, zamieszkach po śmierci Georga Floyda, walce o prawo do bycia sobą. Przypomina, że czasem wystarczy mała iskra. Na szczęście muzyka rockowa od zawsze była społecznie zaangażowana i nie chciała być o niczym.

Izzy And The Black Trees rewolucji w muzycznym świecie nie zrobią, ale nie o to chodzi. Ich rewolucja polega na pochwale niezależności i własnej drogi. To środkowy palec pokazany tym, którym się to nie podoba. W rezultacie otrzymujemy płytę, które przywracają wiarę w siłę, a przede wszystkim sens muzyki gitarowej.