Jeśli gdzieś w tym kraju szanuje się muzyczną tradycję, to na pewno w Trójmieście. Stamtąd pochodzą Mateusz Bartoszek, Michał Juniewicz i Ignacy Macikowski – autorzy “Nowej stoczni”, jednej z najlepszych płyt ubiegłego roku i członkowie zespołu Żurawie, jednego z najciekawszych, hmmmmm, alternatywnych, gitarowych składów w Polsce.
Użyłam sformułowania, że jesteście alternatywnym zespołem. Bywa, że jest to taki wytrych, którego używamy, gdy ciężko jest zapakować danego wykonawcę do konkretnej szuflady i przyporządkować go do danego gatunku. To dla Was w porządku?
Mateusz: Jest to w jakiś sposób miarodajne określenie. Żurawie to nie jest jedna gatunkowa nisza, co samo w sobie brzmi strasznie oklepanie, bo 90% zespołów jakie słyszę mówi, że kombinują z dźwiękami, łączą gatunki, a tak naprawdę grają post-punk albo shoegaze. Alternatywność traci w tym momencie na znaczeniu. W naszym przypadku akurat to określenie ma całkiem sporo sensu, choć samo w sobie nie jest ukierunkowujące na cokolwiek. Alternatywa to wszystko i nic.
Ignacy: Określenie „niezależny” kojarzy się z biednym, niedopieszczonym, słabym, podrzędnym, z zespołem, który ledwo gra i nie stać ich na to, żeby zrobić coś porządnie. Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego tak negatywnie kojarzy mi się to słowo, bo sam dobrze wiem, jak wygląda scena niezależna w Polsce i wcale nie w ten sposób (śmiech). Jeśli już mamy sobie coś przyklejać, to „alternatywny” wydaje mi się być fajniejszą łatką.
Michał: Żyjemy w czasach, kiedy słucha się na alternatywnych playlist Spotify, Tidala i innych wielkich portali streamingowych. Zastanawiam się, do czego ta muzyka jest alternatywą, skoro lądują tam najczęściej słuchani wykonawcy w Polsce. Mi alternatywa kojarzy się z bardziej niszowymi rzeczami, sceną niezależną. Nie rozumiem więc, jak większość ludzi definiuje muzykę i artystów sceny alternatywnej. Dla mnie to kompletny kosmos i kiedy ktoś mówi, że słucha muzyki niezależnej, nie wiem, czy słucha niszowych rzeczy czy Sanah i Dawida Podsiadło, bo ich streamingi umieszczają na playlistach alternatywnych. Znaczenie tego słowa strasznie się rozmyło i na niewiele wskazuje, poza tym, co mówi osoba o muzyce mówiąca.
Mateusz: Dlatego najlepiej jest nie przypisywać żadnej wagi do gatunków muzycznych, słuchać, co się lubi i tyle.
Michał: A najlepiej w ogóle dać sobie spokój i nie słuchać muzyki (śmiech).
A grać można?
Michał: Jak ma się siłę…
Mateusz: Jak ma się siłę i chęci, to dlaczego nie? Jest to lepsza forma spędzania czasu niż patrzenie się w komórkę cały czas.
Ignacy: Ale z Ciebie boomer… Biadolisz, że ten telefon taki zły. A tym razem nagrywanie płyty niekoniecznie miało aż tyle wspólnego z nagrywaniem instrumentów, co właśnie z patrzeniem się w ekran. Przy nagrywaniu „Nowej Stoczni” spędziłem mnóstwo godzin przy komputerze.
Sami trochę nie ułatwiacie określania, nazwania tego, co gracie. Mówicie sami o sobie, że gracie „noise rock i inne rzeczy”, gdzie te „inne rzeczy” można wymieniać i wymieniać, szczególnie, że „Nowa stocznia” jest bardziej zróżnicowana niż Wasze poprzednie płyty. Czy szufladkowanie jest nam w ogóle jeszcze potrzebne?
Mateusz: Ono jest potrzebne o tyle, żeby nakreślić jak potencjalnie muzyka może brzmieć, z czym lub kim może się ona kojarzyć, z jakimi nurtami, z jakimi artystami. To powinna być tylko wskazówka, czy dana muzyka może słuchacza zainteresować. I o tyle określenia gatunkowe mają sens i zastosowanie. Myślę, że sam skłaniałbym się do przedstawiania muzyki mianem „muzyka dla fanów…”, a nie zawężaniem do gatunku. To może być bardziej miarodajne.
Ignacy: „Noise rock i inne rzeczy” chyba najlepiej nas określają.
Mateusz: Mark Fisher w jednej ze swoich książek zauważył, że nie ma teraz jednego wielkiego, popularnego nurtu, kompletnie osobnego, który pociągnąłby inne, jak kiedyś glam, punk czy grunge. Oznaką nowoczesności, czy może współczesności jest to mieszanie. I tak to wygląda głównie w naszym zespole. Mamy dostęp do wszelakiej muzyki, słuchamy bardzo różnych rzeczy, nie jesteśmy wpisani w konkretne subkultury i w związku z tym powstają nowe rzeczy zainspirowane bardzo różną muzyką. To rozmycie w nurtach wynika także z tego, że przez mnogość i łatwy dostęp do muzyki wytwórnie straciły monopol na narzucanie trendów, przez co każdy może znaleźć sobie niszę muzyczną, w której chce siedzieć. Nie potrzebuje do tego artystów z pierwszych stron gazet czy płyt reklamowanych na wystawach tuż obok wejścia do sklepu muzycznego.
A dlaczego nie lubicie określenia post-punk? Dlatego, że jest ono za łatwe w Waszym przypadku?
Mateusz: Tak. Gdy czytam lub słyszę, że ktoś gra post-punk, to już go nie chcę słuchać. Mam wrażenie, że co chwile pojawiają się kolejne wersje Joy Division lub Bauhausu. To określenie stało się popularną łatką, na tyle popularną, że się jej w recenzjach nadużywa i stosuje na wymianę z muzyka alternatywną.
Ignacy: To Mateusz jest prowodyrem walki z tym określeniem i to on doprowadził do usunięcia go z opisu na naszych social mediach (śmiech).
Michał: Mateusz jest hejterem postpunku (śmiech). Faktem jest, że w pewnym momencie był wysyp zespołów tego nurtu, jego popularność wzrosła. Być może dlatego przejadła mi się ta muzyka.
Mateusz: Może nie hejterem… Znudziła mnie łatka, określenie jest nadużywane. Mam wrażenie, że wszyscy teraz grają post-punk i że stało się ono synonimem muzyki alternatywnej.
Wróćmy więc do płyty „Nowa Stocznia”. Sporo jest tu tych „innych rzeczy”, jest ona bardziej różnorodna niż chociażby „Poza zasięgiem” sprzed dwóch lat. Jakie są najważniejsze zmiany, jakie zaszły w muzyce Żurawi?
Michał: Na pewno jest dużo bardziej gitarowa. Syntezatory pojawiły się dopiero przy nagrywaniu. Dużo więcej eksperymentów, z drum loopami…
Mateusz: Sample!
Ignacy: Od strony produkcyjnej bardziej przyłożyliśmy się do płyty, więcej czasu zajęło nam nagranie wokali, zwróciliśmy też większą uwagę na harmonie, stąd na płycie można usłyszeć głos nie tylko Michała, ale też mój czy Mateusza. W warstwie wokalnej zaszedł spory progres.
Michał: Zdecydowanie. Wokale są dobrze przemyślane, a wasze chórki to nie są tylko duble czy krzyki w tle, dużo więcej zamysłu poszło w proces i wokalnie, i instrumentalnie. Wokalnie starałem trzymać się w moim dość mocno ograniczonym rejestrze, nie ma więc czystego krzyku czy wysokich dźwięków. Wiem, co mogę i na tym się skupiłem.
Mateusz: Wokale czy teksty nie są moją mocną stroną, więc może powiem coś więcej o stronie instrumentalnej. Tu zdecydowanie nie skupialiśmy się na myśleniu, żeby potem świetnie to zabrzmiało na koncertach, ale raczej chcieliśmy komponować tak, by nam się podobało, wiec stwierdziliśmy, że brzmieniem na żywo będziemy martwić się później. Pod tym kątem dużo ścieżek zostało dobranych, dogranych i wymyślonych. Stąd ta różnorodność i bogactwo brzmieniowe. Z każdym kolejnym przesłuchaniem można odkryć nowe ścieżki, dźwięki, na które wcześniej nie zwracało się uwagi. Płytę można odsłaniać warstwa po warstwie i odkrywać niuanse, na których bardzo się skupialiśmy. Osiągnęliśmy zamierzony efekt i to jest fajne, że można tą płytę w kółko odkrywać na nowo. Jestem z tego bardzo zadowolony.
Michał: A teraz zastanawiamy się jak we trzech zagrać na żywo pięć czy sześć instrumentów naraz (śmiech).
Mówicie, że „Nowa stocznia” jest bardziej przemyślana, że dłużej zastanawialiście się nad procesem. Czy to znaczy że ta płyta jest bardziej z głowy i że mieliście od samego początku w założeniu jakiś efekt, który chcieliście osiągnąć?
Mateusz: Bardzo dobre przyjęcie „Poza Zasięgiem” ponad 2 lata temu trochę nas zaskoczyło, bo wcześniej i w innych składach graliśmy muzykę głównie dla siebie, a nagle okazało się, że są ludzie, którzy na temat Żurawi wypowiadają się bardzo pozytywnie. I to chyba podświadomie wpłynęło na nasze myślenie – że jesteśmy w stanie zrobić coś naprawdę dużego muzycznie, i nie mówię oczywiście o gigantycznych zasięgach na platformach streamingowych, ale o stworzeniu albumu jako dzieła sztuki. Nie chcieliśmy tworzyć drugiego „Poza zasięgiem”, ale coś większego jako całość. Nie mieliśmy wizji, jak ten album powinien ostatecznie wyglądać, raczej wszystko wychodziło naturalnie w trakcie tworzenia, jak zawsze ma to miejsce w naszym przypadku. Na etapie demo nie wiedzieliśmy, jaka będzie kolejność piosenek na płycie, dopiero chórek po chórku, harmonia po harmonii okazywało się, że pewne części zaczęły się bardziej wyróżniać, łączyć ze sobą w całość. Słuchaliśmy siebie, swoich pomysłów, przegadywaliśmy wszystko na bieżąco. To jest moim zdaniem ważniejsze niż trzymanie się sztywno jednego planu.
Ignacy: Zawsze podczas nagrywania boję się, że przegniemy stylistycznie w jakąś stronę i chyba o to zawsze można się martwić, gdy ma się świadomość rozpiętości stylistycznej naszej muzyki. Łatwo doprowadzić do nieładu, chaosu. Więc pamiętam, że na pewnym etapie próbowałem narzucić jakiś balans, co przez chwilę się sprawdzało, ale potem porzuciliśmy go. Dlatego efekt końcowy jest jaki jest.
Michał: Nie mieliśmy żadnych założeń, proces tworzenia trwał dwa lata, a może dłużej, więc te kawałki bardzo powolutku dojrzewały. Wydaje mi się, że mieliśmy odczucie, że powstaje zbiór piosenek niepowiązanych ze sobą, a które w końcu udało nam się uspójnić, z czego się bardzo cieszę. A a propos tego, o czym mówił Ignacy: to Mateusz ma taką tendencję, by co próbę przynosić jakieś super dziwne riffy i układa gitarowe partie w bardzo niskich strojach. Moją i Ignacego rolą jest stopować go, by spotkać się gdzieś pośrodku. Może to dlatego wychodzą nam ciekawe, różnorodne kompozycje, bo jest tu i trochę szaleństwa, i trochę normalności.
Mateusz: Michał i Ignacy zawsze znajdą sposób, by wkomponować w całość te moje odjazdy.
Rozmawialiśmy jeszcze przed regularnym wywiadem o przebodźcowaniu obrazkami i dźwiękami. Chyba trochę dokładacie się do tego, bo u Żurawi pojawiła się identyfikacja wizualna: spójny przekaz graficzny i jednakowe kombinezony na scenie.
Michał: Pierwsze próby stworzenia przekazu wizualnego pojawiły się już przy okazji wydania „Poza zasięgiem”, ale tym razem, jako nadworny i zespołowy grafik, postanowiłem pójść o krok dalej. Ważna dla mnie jest strona estetyczna i wizualna, zarówno okładki, jak i całego wydania, ale też to jak prezentujemy się na scenie, jaką rolę grają światła. Wiedziałem, że chcę stworzyć wyrazistą okładkę, która w dobie streamingu będzie się dobrze prezentowała. Jej tematyką jest właśnie przebodźcowanie, emocje wylatują z człowieka-domu. Spójny wizualnie przekaz przemycamy także w teledyskach. To fajnie wykonany krok do przodu.
Mateusz: Lubię zespoły, które na scenie robią też show. Nie tylko odgrywają piosenki z płyty, ale też mają swój unikalny imidż. Meshuggah, Botch, takie zespoły mają to opanowane do perfekcji. Wydaje mi się, że to podświadomie kieruje uwagę ludzi bardziej niż im się wydaje. Uważam, że Michałowi udało się świetnie oddać wizualnie to, co zawarliśmy na płycie w dźwiękach.