#2021: Patryk Pietrzak & Mateusz Dziworski

#2021: Patryk Pietrzak & Mateusz Dziworski

Rok 2021 był… skomplikowany. Ale obfitował w świetne (muzyczne) momenty. Przypomnijmy je.

Patryk Pietrzak, znany także jako Patryk Pietrzak z Ted Nemeth, nagrał świetną solową płytę, “OK Boomer”. O niej, o koncertach i pandemii (bo już nic nie będzie tak samo), rozmawialiśmy po koncercie we… wrocławskim salonie fryzjerskim. Towarzyszył nam Matreusz Dziworki, perkusista TN oraz kompan solowych działań Patryka.

Pierwsza solowa płyta, pierwsza solowa trasa. Jak się czujesz bez zespołu z tyłu, bez tego mentalnego wsparcia grupy?

Patryk: Na pewno jest inaczej, bo nie można się za nikim ukryć. Dopiero, gdy zacząłem nagrywać sam, zrozumiałem, że w zespole rozkłada się odpowiedzialność za podejmowanie decyzji i obieranie kierunku działania. Zrozumiałem też, że nie muszę niczego udawać. To, co robię, to jestem ja. Zdjęło to ze mnie takie pozowanie, rolę. Istnieje pewien etos zespołu, który każdy zespół nieświadomie powiela, a potem uświadamia sobie jak utartą ścieżką idzie. Każdą z tych historii możemy zobaczyć w filmie „This is the spinal tap”.

Solowa twórczość to innego rodzaju przygoda. Ale przecież nie jest tak do końca, że robię to sam, „Patryk Pietrzak” to też inni ludzie. Solowa twórczość gwarantuje wolność działania. Płyta jest sygnowana moim nazwiskiem, bo to ja je koordynowałem, kanalizowałem moje potrzeby i realizowałem je za pomocą innych osób. Podobnie jest na trasie.

Trasa jest wyjątkowa, bo domówkowa.

Mateusz: To jest totalnie coś innego. Na samym początku – a to jest nasz siódmy koncert – było jeszcze bardziej stresująco niż w klubach, bo tam atmosfera jest inna i łatwiej oddzielić się od publiczności. Tam publiczność zbija się w jedną masę. Tu publiczność to poszczególne osoby, które widzisz z bliska. Trzeba się liczyć z tym, co powiesz. Nie ma podziału scena – publiczność.

Patryk: Dla mnie jest to totalne zaskoczenie. Gdy teraz gramy koncert za koncertem, zrozumieliśmy, że każdego dnia czeka nas coś innego. Daje to mnóstwo adrenaliny, nie wiesz, na co trafisz, co cię czeka. Przez pierwsze trzy – cztery dni próbowaliśmy obliczyć, wydedukować, co to będzie. Nie da się tego przewidzieć. Może, gdy ktoś powtarza taką trasę, jest w tych samych miejscach co wcześniej, jest łatwiej. Wchodzimy w bardzo prywatą sferę, wchodzimy ludziom do domów.

Mateusz: Dosłownie.

Patryk: …śpimy w ich pościeli, jemy przygotowane przez nich jedzenie. Nie umiałbym prawić nawet jakiś mądrości na ten temat, bo nadal nie wiem, czego się spodziewać.

Mateusz: Chciałbym bardzo dużo dobrego powiedzieć o gospodarzach koncertów. Myślę, że niejeden właściciel klubu mógłby się od nich wiele nauczyć, bo oni ekstremalnie się przykładają do swojej roli. Starają się zrobić wszystko najlepiej, jak potrafią. W klubach często tego brakuje.

Adrian (właściciel salonu fryzjerskiego, w którym grali Patryk i Mateusz): Wpuszczam do siebie ludzi, bo wiem, że Borówa robi coś dobrego. Lubię ludzi, działam na zasadzie zaufania. I Borówie też ufam. Wiem, że wpuści w tę przestrzeń ludzi, którzy uzupełnią ją o pierwiastek dodatkowy. O to się rozwiniemy, o to będziemy lepsi. To buduje z każdej strony. Tworzymy takie koło wprawiane w ruch zaufaniem. To jest fajna nowa relacja. Każda ze stron daje siebie i wszyscy na tym zyskujemy.

Jesteście w stanie są wyobrazić teraz powrót do klubów?

Patryk: Graliśmy teraz w klubie, w Poznaniu. Od początku miałem wrażenie, że ten materiał o wiele lepiej brzmi w mniejszym niż klub miejscu. Za namową Borówki zdecydowałem się przearanżować materiał z płyty na wersję ekonomiczną; postanowiłem, że zabiorę Matiza i będziemy grać we dwóch, bo razem ze sprzętem zmieścimy się do samochodu osobowego. Chcieliśmy minimalną ilością środków wycisnąć maksymalną jakość. A, bo ja już nie odpowiadam na Twoje pytanie…

Mateusz: To jak ty nie odpowiadasz, to ja chciałbym nie odpowiadać jeszcze bardziej i podziękować w tym miejscu Patrykowi za to że mnie zaangażował do tego projektu. To jest super wyzwanie.

Patryk: Matiz się kryguje, ale on od początku brał udział w tym projekcie.

A wracając… W tych czasach trzeba być ponad-elastycznym. Nie zakładać nic, mieć odwagę wejść gdzieś z sama gitarą, nie bać się możliwości i ograniczeń. Gdybym miał możliwość zbudowania większego składu chętnie wszedłbym z nim do klubu. To jest tylko założenie – trzeba poznawać możliwości, jakie mamy. Przed pandemią było standardem, że zespół jeździł busem i koncertował w klubach. Teraz nasze myślenie się zrewolucjonizowało. Nie podpatruje się, na czym ktoś gra, z jakim osprzętem. Ludzie, którzy chcą to robić i przywozić z tego pieniądze – bo to jest jakby na to nie patrzeć, obok zabawy, nasza praca  – muszą totalnie zrewidować swoje realne potrzeby. Wszystko da się zrobić mniej. Możemy grać w klubach, ale ja nie wiem, czy to jest potrzebne. Czy ludzie tego potrzebują? Nie wiem.

Na pewno coś się zmienia, coś odchodzi. Na pewno inne zdanie mają na ten temat ludzie na wyższym szczeblu rozpoznawalności. Oni w czasie pandemii wskoczyli na inny – lepszy czy gorszy – poziom. Widzę, że zespoły grają trasy klubowe, więc pewnie ludzie na nie przychodzą. Pandemia na pewno podsumowała i zweryfikowała sytuację średniaków. My, jako Ted Nemeth mieliśmy tendencję wzrostową, ale wiele okoliczności, w tym pandemia, sprawiły, że zespół przeszedł do historii.

Dla mnie to, że Borówa załatwił te koncerty, to forma ratunku. Niemalże zapomniałem, że graliśmy jakieś koncerty, wychodziliśmy do ludzi, rozmawialiśmy z nimi. Poczułem, że byłem totalnie głodny grania. Teraz wiem, że koncerty domówkowe są totalnie moim żywiołem. Koncert przekształca się w stand-up, tworzą się okazje do żartów, bo ktoś coś powie. W oczach ludzi widzę, że mają odwagę coś powiedzieć.

Mateusz: Tego nie było w klubach.

Patryk: Taki miałem styl, że w klubach kogoś zaczepiałem, wyciągałem, wyróżniałem z tłumu, a nie pomyślałem, że ta osoba może nie chce być wyciągnięta z tłumu i brana do odpowiedzi. Na domówkach nie ma masy, ludzie często się znają i mają świadomość, że obok nich siedzi tylko 20-30 osób. To jest żywe.

Mówisz o Ted Nemeth. Myślicie o tym, co dalej? W końcu nadal jesteś Patrykiem Pietrzakiem z Ted Nemeth.

Mateusz: Dużo się stało i ja czuję, jakby to wspomnienia z Ted Nemeth były wspomnieniami z poprzedniego życia. Przez pandemię i zmęczenie pewnego rodzaju, wyczerpanie formy, każdy poszedł w swoją stronę. Czy to wróci? Nie wiem. Na tę chwilę na pewno nie.

Patryk: Prawdę mówiąc nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zespół Ted Nemeth wrócił i mógł funkcjonować w tym składzie znowu. To nie było tak, że przyszliśmy na próbę i stwierdziliśmy: nie, to nie ma sensu. Często jest tak, że nie wiesz dlaczego, ale coś nagle przestaje funkcjonować. Życie sprawia, że drogi zaczynają się rozjeżdżać. Było u nas kilka takich poważnych rozjazdów, łącznie z pandemią, która zastała nas w momencie, gdy próbowaliśmy ten zespół zbierać. Robiłem to ostatkiem sił. To, że ukazała się moja solowa płyta wyszła, było konsekwencją pandemii. Miałem gotowe numery, nagle zyskałem czas, żeby je nagrać.

Mam taki charakter, że ciężko mi z pełnym zaangażowaniem robić kilka rzeczy naraz. Trudno mi się myśli o sobie jako o Patryku Pietrzaku z Ted Nemeth. Myślę o sobie po prostu jako o Patryku Pietrzaku, który śpiewa, robi coś w teatrze itd. Przyzwyczajenie się do myśli, że płyta może być sygnowana moim imieniem i nazwiskiem zajęło mi sporo czasu. Ale jeśli mam być Patrykiem Pietrzakiem z Ted Nemeth, biorę to na klatę.

Słowem, które często powtarza się w recenzjach „OK Boomer” jest zaskoczenie. Chciałeś zaskoczyć słuchaczy?

Patryk: Jeśli odpowiadam jako Patryk Pietrzak z Ted Nemeth, to tak. To mnie wkłada do szuflady. W zespole też pisałem piosenki i teksty, tylko tam były one przetwarzane przez trzy inne osoby. Tu praca odbywała się inaczej, więc spodziewałem się też innego odbioru. Ktoś pewnie mógł się spodziewać kolejnego Ted Nemeth. A jeśli ktoś mówi, że zaskoczyłem, to super, bo to znaczy, że przekroczyłem te granice, które chciałem przekroczyć, zrobić coś innego. Dlatego „OK Boomer” nie jest podpisana nazwą zespołu, bo mimo że już w czasie działalności zespołu miałem te piosenki, czułem, że one do niego nie pasują. „Requiem Aeternam” miała być nawet piosenką Ted Nemeth, ale została przez zespół odrzucona. To był dla mnie sygnał, że nie każdy chce iść w tę stronę, co ja.

Cieszę się każdą chwilą, jaką spędziłem w Ted Nemeth, ale to zamknięty rozdział.

A czy ja pójdę w stronę kolejnych zaskoczeń? Nie wiem, bo nie wiem jaka to strona (śmiech). I to jest fajne.

„OK Boomer” czerpie z wielu gatunków, stylów, jest różnorodna, co też jest podkreślane w recenzjach. Przy okazji drugiej płyty Ted Nemeth i jej tytułu „CTRL + C”, czyli skrótu klawiszowego kopiowania, pojawiły się sformułowania, że wszystko już było.

Patryk: Idąc tą drogą dochodzimy do strasznie boomerskich wniosków. Do niedawna nie uświadamiałem sobie nawet, jak strasznie jest to zamykające. Chodzi tylko o nastawienie do świata. Muzyka, sztuka przetwarza wszystko, co już było, tak. Jaram się tym, że są rzeczy, które mnie zaskakują mimo wszystko. Ale wynika to ze zmiany mentalnej.

Mateusz: Mieliśmy taką dewizę przy „CTRL + C”: braliśmy to, co było i robiliśmy po swojemu.

Patryk: O, słyszysz? (z głośników gra „W domach z betonu” PRO8L3M) Ci goście nie mają problemu, że wszystko już było, tylko bawią się tym i z tego czerpią. Ta moja rewolucja mentalna polega na tym, że uczę się od brata, który pokazuje mi muzykę, robi też swoją i to mnie uruchamia. Uświadamiam sobie rzeczy, które parę lat temu bym zignorował mówiąc, że to nie moja bajka.

Etykiety już nam też nie są potrzebne?

Mateusz: Tak. One się kończą. Albo musimy wymyślać nowe. Nazywanie jest potrzebne do układania katalogów w empiku.

Patryk: Jako muzycy nie patrzmy już na to, nie poświęcamy czasu na takie rozkminy. Musimy robić rzeczy, które są absurdalne…

Mateusz …tak złe, że aż dobre…

Dokleiłeś dziś do swojej piosenki pierwszą zwrotkę i refren „Wonderwall” Oasis.

Patryk: Bo czemu nie robić takich rzeczy?

A czy ta różnorodność, czerpanie zewsząd nie jest badaniem gruntu, sprawdzaniem, z czym jest Ci najbardziej do twarzy?

Patryk: W Ted Nemeth rockowa otoczka była oczywista. Pakujesz się od razu w etykietę. Ale jeżeli bym mógł, chciałbym od tego uciec. Rock mnie nie interesuje. Chciałbym robić rzeczy, czerpać ze wszystkiego, jeśli tylko miałbym poczucie, że to, co robię, jest dobre i że nie będę się tego wstydzić.

Mateusz: Nie nazywasz tego rockiem czy hip hopem. Po prostu wiesz, że jest to dobre.

Patryk: Chciałbym iść w stron: doświadczania przez działanie. Nie zakładałem, że będę taki różnorodny. Za moment może się wydarzyć coś innego.

A etykiety generacyjne? „OK boomer” mówią młodzi ludzie do starszych kończąc dyskusję.

Patryk: Ja się czuję gdzieś pomiędzy. Nie jestem jeszcze boomerem ale też nie czuję się jak milenials. Mam brata z rocznika 2003 i dla niego też jestem kimś pomiędzy.

Mateusz: Kto to jest milenials?

Patryk: W moim przypadku tytuł oznacza zrewidowanie swoich poglądów. Dla mnie to element rewolucji. Na „OK Boomer” bardziej jestem sobą, niż byłem lub siłowałem się, żeby być. Nie żałuję tego zupełnie, ale dużo bardziej mi odpowiada to, kim jestem obecnie. Może to kwestia wieku czy doświadczenia.

Dzielimy muzykę, dzielimy pokolenia. Chciałbyś, żeby twoja twórczość łączyła?

Patryk: Tak. Życzyłbym sobie tego. Dzisiaj widziałem to na koncercie, trzy pokolenia mnie słuchały. Umiem mówić tylko za siebie, nigdy nie wybiegałem poza swoje pojmowanie rzeczywistości. Nie chciałbym jednak uchodzić za jakiś głos pokolenia. Nazywano mnie tak, gdy graliśmy w Ted Nemeth, ale był to jedynie zabieg marketingowy. Młody Matczak jest głosem pokolenia, a nikt nie musiał mu tego wymyślać. Wiem to ja, wiesz ty, i takie rzeczy trzeba nazywać dużymi wydarzeniami. Mata ma nieskrępowaną, niezakompleksioną, niczym nieograniczoną energię. Ludzie powinni to po prostu przyjąć. Starsze pokolenie chciałby, żeby to inaczej wyglądało, ale wiesz… Zapomniał wół, jak cielęciem był. Nie mogą się z tym pogodzić.

W tym świecie nie możemy myśleć tylko w kategoriach muzyki. Musimy dać się wciągnąć w to jakimi całościami ci ludzie są.  Chciałbym usiąść i pogadać z Matą. Teraz jest krzyżowany, ale się nie broni. W latach 60. ludzie palili płyty Beatlesów, bo Lennon powiedział, że są popularniejsi od Jezusa. Gdyby powiedzieli to między sobą, na nikim nie zrobiłoby to wrażenia. To samo dzieje się z Matą. W nim widzę większy punk rock niż w jakiejkolwiek innej sferze muzycznej. Tam powinniśmy szukać szczerości i prawdy.